Korupcja w TVPiS ?Hit

Va banque, to jeden z najpopularniejszych teleturniejów. Ten amerykański show znany na świecie jako "Jeopardy!" wchodzi przebojem na antenę TVP2 w 1996 r. Emitowany codziennie o godz. 19. Średnia oglądalność to ponad milion widzów. Najwyższa sięga dwóch milionów.

Format trafia do Polski dzięki Ryszardowi Krajewskiemu, który w latach 70. wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Był absolwentem prawa i podyplomowo dziennikarstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim. W USA został dziennikarzem popularnej stacji CBS, a potem producentem. Wrócił w 1994 r. i wprowadził do TVP popularny amerykański format "Familiada", który do dziś jest w telewizyjnej Dwójce. Spółka Krajewskiego Astro jest wpisana do licencji.

Po ogromnym sukcesie "Familiady" już dwa lata później produkuje "Va banque". W ciągu siedmiu lat TVP emituje ponad 550 odcinków, ale w 2003 r. program znika z ramówki. Krajewski zostaje z "Familiadą" i tworzy w swoim prywatnym studiu kanał informacyjny Superstacja.

W 2018 r. kilkakrotnie zabiega o spotkanie z prezesem TVP Jackiem Kurskim. Chce go namówić na wznowienie "Va banque". W końcu siadają do stołu. Po wielu miesiącach, w drugiej połowie 2019 r., Krajewski dowiaduje się, że TVP jest zainteresowana. Spotyka się z Anną Cyzowską, szefową Agencji Kreacji Rozrywki i Oprawy TVP. To wieloletnia pracownica stacji, która za rządów PiS awansuje z kierownika produkcji na placu Powstańców Warszawy (siedziby programów informacyjnych) do centrali przy Woronicza. Kierowana przez nią agencja współdecyduje o tym, który program, kto i za ile będzie produkował dla rządowego nadawcy. Cyzowska przekonuje Krajewskiego, że to jej zawdzięcza powrót "Va banque" na antenę. Dogadują szczegóły i umawiają się na kolejne spotkania.

Korupcja w TVPiS? Musisz się odwdzięczyć

Jakiś czas później dzwoni Edyta Podleś, kierowniczka produkcji z Woronicza. Krajewski doskonale ją zna, bo zanim sprzedał Superstację, była tam jego sekretarką. Jak twierdzą pracownicy TVP, na Woronicza ściąga ją w kwietniu 2017 r. Joanna Klimek. Razem pracowały w Polsacie.

– Najpierw Podleś trafia do biura dyrektora Stanisława Bortkiewicza, szarej eminencji TVP. Miała współtworzyć nową strukturę organizacyjną stacji. Już po pierwszym spotkaniu okazało się, że nie ma nic ciekawego do powiedzenia. Bortkiewicz pozbywa się jej i Podleś zostaje producentką w Agencji Kreacji, Rozrywki i Oprawy. A potem kierowniczką produkcji – opowiada mi jeden z najbliższych współpracowników Jacka Kurskiego.

W 2018 r. do TVP dołącza Tomasz Klimek, były już mąż Joanny, która dwa lata później wyjdzie za mąż za Jacka Kurskiego. Posadę ma zawdzięczać byłej żonie, która zapewniała Kurskiego, że to wybitna jednostka i przyczyni się do rozwoju TVP. Część osób protestuje przeciwko jego zatrudnieniu.

Tomasz Klimek także zna Podleś z Polsatu.

– W Polsacie wydawała kamery. Tam ją poznałem – mówi mi Klimek, gdy do niego dzwonię, pisząc ten tekst. – Cieszę się, że jest pan pierwszym dziennikarzem, który dzwoni do mnie po informacje, bo media rozpisują się o mnie, a nikt o nic mnie nie pyta. Ludzie o mnie różne rzeczy gadają. Czytam, że byłem paskowym czy operatorem kamery. Proszę pana, ja byłem jednym z trzech czołowych reporterów flagowego programu informacyjnego Polsatu "Wydarzenia". I reżyserem "Big Brothera".

– Pan Tomasz Klimek reżyserem "Big Brothera"? Nie, na pewno nie – mówi jeden z producentów firmy Endemol, który pracował przy każdej edycji tego reality show. – Może parkował na tym samym parkingu co my, ale twórcą "Big Brothera" nie był. Nigdy. Może pracował w bufecie albo był asystentem montażu.

Wiesz, Ryszard, że będziesz się musiał za to wszystko odwdzięczyć Tomkowi Klimkowi – mówi Krajewskiemu Edyta Podleś. – Jednorazowo 500 tys. i 3 tys. zł za każdy odcinek

Do TVP Klimek przyszedł na etat producenta. Od razu dostał się do programu "Jaka to melodia", gdzie kierownikiem produkcji była Podleś. To ona przygotowuje wszystkie dokumenty dotyczące produkcji. Z czasem przywozi Klimkowi do domu rozliczenia do podpisu.

Październik 2019 r., kulminacja parlamentarnej kampanii wyborczej. Podleś dzwoni do Krajewskiego. Oboje się cieszą, że wkrótce "Va banque" wróci na antenę i że to właśnie on będzie producentem. Umawiają się w lodziarni Grycan na drugim piętrze centrum handlowego Dworzec Wileński w Warszawie.

– Wiesz, Ryszard, że będziesz się musiał za to wszystko odwdzięczyć Tomkowi Klimkowi – oświadcza Edyta Podleś.

– Oczywiście, ale jak? – dopytuje Krajewski.

– Jednorazowo 500 tys. zł i dodatkowo 3 tys. zł za każdy odcinek.

– Wybijcie to sobie z głowy, bo to za dużo.

Podleś prosi o czas, jak mówi, musi się skonsultować z Klimkiem. Dzwoni dwa dni później i mówi, że jest zgoda: wystarczy pół mln.

Krajewski prosi o kilka dni na zorganizowanie takich pieniędzy. Postara się zastawić mieszkanie, bo przecież kwota szybko się zwróci i wykupi zastawione mieszkanie. To już drugie lokum, które poświęci w imię przyszłych dochodów z teleturnieju. Pierwsze sprzedał, bo Anna Cyzowska zażądała od niego zakupu sprzętu, żeby program mógł utrzymać wymaganą przez TVP jakość.

Złe przeczucia

10 października o godz. 14.02 Krajewski wysyła Edycie Podleś screenshota z wyciągiem ze swojego konta. Ma na nim 504 825 zł.

15 minut później dostaje odpowiedź: "O rany, aż się boję".

Krajewski prosi bank o przygotowanie na piątek 11 października 500 tys. zł. Umawia się z Podleś około godz. 15 w swoim mieszkaniu nad nieistniejącą już placówką Pekao przy al. Jana Pawła 61. O 14.58 producentka pisze do niego, że jest w drodze.

Kasjerka wypłaca tysiąc nowiuteńkich banknotów pięćsetzłotowych. Krajewski zabiera pieniądze z lady, idzie do domu i przekazuje je Podleś.

– Dziesięć plików po 50 tys. Nie pamiętam, w co ona to spakowała. Chwilę jeszcze porozmawialiśmy. Powiedziałem, że ma nie przekazywać nikomu pieniędzy, dopóki nie podpiszę z TVP umowy na produkcję "Va banque".

W niedzielę Polacy idą do urn wyborczych. Dwa dni później już wiadomo, że przy władzy utrzyma się Prawo i Sprawiedliwość.

– Miałem jakieś złe przeczucia, jeszcze raz na chłodno zacząłem analizować. 17 października zadzwoniłem do Podleś i powiedziałem, że wycofuję się z tego dealu z nimi i ma mi zwrócić wszystkie pieniądze. Rozpłakała się i powiedziała, że pieniądze są już u Klimka – opowiada mi Krajewski.

Następnego dnia o godz. 8.25 dostaje SMS od Stanisława Bortkiewicza, ówczesnego szefa biura zarządu TVP: "Panie prezesie, czy możemy się dzisiaj spotkać w okolicach godziny 10.00 u mnie w biurze? Wyjaśniam sprawę e-sportu i potrzebuję konsultacji przed kolejnymi spotkaniami".

"Oczywiście będę, panie prezesie" – odpowiada Krajewski. Za chwilę w drugim SMS-ie poprawia się: "Panie dyrektorze".

Bortkiewicz: "Bardzo dziękuję. Nie potrzebuję dziś dużo czasu. Potrzebuję opinii eksperta".

Krajewski chciał też wprowadzić do oferty TVP swój kanał sportowy.

Szara eminencja

W branży wszyscy wiedzą, jaką władzę ma Bortkiewicz. Tajemnicą poliszynela jest, że od lat przyjaźni się z Kurskim. Uchodzi na Woronicza za szarą eminencję. "Mówią, że jest osobą mściwą i ważniejszą od prezesa Kurskiego. Dziennikarzy nie lubi" – pisał miesięcznik "Press".

W 1997 r. razem z Zygmuntem Wrzodakiem i Jackiem Kurskim działał w prawicowej partii Jana Olszewskiego – Ruchu Odbudowy Polski. Gdy nie dostali się do Sejmu, Bortkiewicz wdrażał plan naprawczy Ursusa – słynnej fabryki ciągników. Został prezesem spółki, w której po restrukturyzacji z 12,1 tys. pracowników zostało 350. Później o Bortkiewiczu było głośno, kiedy jako prezes stołecznego Miejskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji (2004-2006) zatrudnił Jana Marię Tomaszewskiego, brata ciotecznego Lecha i Jarosława Kaczyńskich (w 2016 r. Tomaszewski dostał posadę w TVP).

W 2017 r. na Twiterze pojawiają się informacje, że w 1988 r. przed wyjazdem do Wielkiej Brytanii Bortkiewicz został pozyskany przez komunistyczną Służbę Bezpieczeństwa jako kontakt operacyjny "Tomasz". Bortkiewicz przyznaje, że SB próbowała go zwerbować, ale bezskutecznie.

Złożył wcześniej oświadczenie lustracyjne, bo w 2016 r. ubiegał się o miejsce w radzie nadzorczej państwowej firmy Tauron. Czytam w "Pressie": "Na oskarżenia zareagował ówczesny prezes TVP Jacek Kurski, oświadczając, że w TVP nie ma miejsca dla współpracowników SB, ale też brak zgody na wyroki bez dowodu. Instytut Pamięci Narodowej poinformował wtedy Kurskiego, że prokurator badający oświadczenie Bortkiewicza stwierdził, iż jest ono zgodne z prawdą".

Krajewski zaraz po SMS-ie od Bortkiewicza wsiada w samochód. Przy Woronicza wjeżdża na 9. piętro budynku B. – Spotkanie nie trwało nawet pięciu minut. O e-sporcie nie było ani słowa. Usłyszałem za to: "Panie prezesie, a co pan taki nerwowy. Proszę się nie denerwować, wszystko jest w porządku" – relacjonuje Krajewski.

Po wyjściu z TVP o godz. 10.37 wysyła SMS do Podleś: "Edyta, wycofuję wczorajsze słowa. Wszystko jest OK".

Rysiek, to nie takie banknoty

Cztery dni później znowu dzwoni Edyta Podleś. Żąda wymiany łapówki.

– Okazało się, że ci, do których pieniądze trafiły, nie chcą nowych banknotów, tylko używane. I zdecydowanie nie pięćsetzłotowe, tylko co najwyżej setki. Szlag mnie trafił, bo Podleś miała nikomu nie przekazywać pieniędzy, dopóki nie podpiszę umowy. Ale machnąłem ręką i powiedziałem, żeby do mnie przyjechała – opowiada Krajewski.

Wchodzą razem do banku i w tym samym okienku w Pekao przy Jana Pawła 61 wymieniają banknoty. Z 10 plików robi się 35. Okazuje się, że 20 tys. z pół miliona wymieniać nie trzeba, bo ktoś już je rozmienił.

– Nie pamiętam już, czy miała jakąś reklamówkę, czy dużą torbę. Wydarzyło się jednak coś jeszcze. Kiedy czekaliśmy na pieniądze, powiedziała, że jedna osoba wycofała się z tej łapówki, więc wystarczy, jak jej dam 350 tys. zł – dodaje producent.

Do kogo, jego zdaniem, trafiły te pieniądze? – Na pewno dostał je Tomasz Klimek. To wiedziałem od początku. Podleś tego nie ukrywała. Podejrzewam, że drugą osobą była Joanna Klimek. Na pewno jakaś część trafiła do Edyty Podleś. Tym, który się wycofał, był moim zdaniem Stanisław Bortkiewicz. Może przestraszył się, że ja taki nerwowy, i nie chciał ryzykować? – zastanawia się Krajewski.

Nie spytał pan swojej byłej sekretarki?

– Pytałem, ale powiedziała, że nie wie.

Krajewski twierdzi, że Podleś nie miała pracować przy "Va banque". – Była tylko pośrednikiem wysłanym przez Klimka i nie wiadomo jeszcze kogo.

15 odcinków

Trzy miesiące później rusza produkcja teleturnieju. Sesję nagraniową zaplanowano na 13-17 stycznia 2020 r. w studiu Krajewskiego na warszawskiej Pradze-Północ. Prowadzącym zostaje Przemysław Babiarz.

– To, co się stało podczas nagrań programu, wprawiło mnie w osłupienie. Nagle wszystko padło. Z kontaktów powyciągane były wtyczki. Kamery zostały rozstrojone – żali się Krajewski.

Udaje się nagrać 15 odcinków. Następną sesję i nagranie 19 kolejnych zaplanowano na 3 lutego, ale Krajewski wciąż nie podpisał umowy z TVP.

Tymczasem 27 stycznia dzwoni Anna Cyzowska i informuje go, że produkcję i kilka osób z jego redakcji przejmuje TVP. 7 lutego Krajewski podpisuje umowę na 15 zrobionych już odcinków. I na tym koniec.

Próbuje się skontaktować z Podleś, ale ta nie odbiera ani nie oddzwania. Wysyła SMS-y z prośbą o spotkanie do Bortkiewicza. Ten zwodzi go i się wykręca, że miał ciężki tydzień. Gdy dochodzi wreszcie do spotkania i Krajewski pyta, co się stało, dyrektor informuje, że doszły do niego słuchy o problemach technicznych i to jest powód końca współpracy. Krajewski próbuje się dostać do Kurskiego. Bezskutecznie. Pisze do niego list. Bez odpowiedzi.

Znów wydzwania do Podleś, ale ta nagle jest zajęta albo dziecko ma chore, albo mama jest w domu i nie może rozmawiać. Gdy w końcu odebrała, od razu powiedziała, że stracił program z powodu problemów technicznych przy pierwszych nagraniach.

– A co z pieniędzmi? – pyta Krajewski.

– Ja już ci nic z tym nie poradzę!

Zajęty byłem bardzo

Służbowy Numer Edyty Podleś milczy. Od wielu miesięcy producentka TVP jest na zwolnieniu lekarskim.

Odbiera prywatny telefon.

– Słucham, halo – słyszę pogodny głos.

– Dzień dobry, Piotr Krysiak, tygodnik "Newsweek".

– Tak, tak.

– Mam pytanie. Komu przekazała pani pół miliona złotych łapówki, które otrzymała pani od Ryszarda Krajewskiego? Połączenie zostaje przerwane.

Nie tracąc czasu, dzwonię do Tomasza Klimka. Odbiera po kilku sygnałach. Choć moje pytanie dotyczy tego, kto jeszcze był udziałowcem przekazanej mu przez Podleś łapówki, były pracownik rządowej telewizji przez 40 minut opowiada mi o swojej karierze. Jest miły, spokojny. Mówi wolno i bardzo przekonująco. W końcu udaje mi się wrócić do meritum.

– Komu przekazał pan pół miliona złotych, które miała wręczyć panu Edyta Podleś?

– Jestem w szoku! Jakie pieniądze? Ja nie pracowałem przy żadnym "Va banque". Nie miałem z tym nic wspólnego. Co ja mogłem załatwić w TVP, skoro zajmowałem się rozrywką? Kto tak twierdzi?

– Edyta Podleś – mówię.

– Teraz to jestem w szoku, bo to już, to już nie jest jakieś oskarżenie, że jestem paskowym albo że zarobiłem w TVP miliony – odpowiada zdenerwowany Klimek. – Nie wziąłem żadnych pieniędzy od Edyty Podleś. Niedawno dzwoniła do mnie, że szuka pracy. Jeśli się pojawią takie oskarżenia, kieruję sprawę do mojego adwokata i do sądu lub prokuratury z artykułu o fałszywe oskarżenia.

– A zna pan w ogóle panią Podleś?

– Tak. Była moim kierownikiem produkcji w TVP.

– I tam ją pan poznał?

– No nie, ona pracowała ze mną w Polsacie. Kamery wydawała.

– A czy Podleś była kiedykolwiek u pana w domu?

– Nie. Nie była.

– A ona twierdzi, że regularnie do pana przyjeżdżała z dokumentami do podpisu za produkcję programu "Jaka to melodia".

– No, wie pan. Ja byłem bardzo zajęty. Jeśli nie byłem na Woronicza, to wtedy byłem na planie koncertu, w drodze lub w czasie covid, kiedy wymagana była praca zdalna, kiedy pracowaliśmy w domach. Realizowałem 400 programów rozrywkowych rocznie. To się nie dzieje za biurkiem. Wszystkie te programy generowały wysokie oglądalności, jakich wcześniej i później nie było w TVP. Żeby ludzie na czas dostali pieniądze, czasami prosiłem kierowników produkcji, by podrzucili mi dokumenty. Jednak Podleś u mnie nie było nigdy – twierdzi Klimek.

W końcu jednak przypomina sobie, że mogło tak być, że może raz Podleś była u niego w domu. Zapewnia, że nie łączyła ich nigdy przyjaźń.

Odzyskuje też pamięć w kwestii "Va banque". – Teraz sobie przypominam aferę z tym programem. Ten producent miał mieć problemy techniczne podczas nagrań pierwszych odcinków i zapadła decyzja o odebraniu mu tego programu – mówi. I zdenerwowany jeszcze kilka razy zapewnia, że z całą sprawą nie ma nic wspólnego.

Segregator dyrektora

– Jestem przekonany, że osobą, która zrezygnowała ze swojej części łapówki, był Stanisław Bortkiewicz – mówi mi Krajewski. W półgodzinnej rozmowie telefonicznej były dyrektor z TVP przekonuje mnie, że Podleś wszystko wymyśliła, a Krajewski jest starszym panem, który chyba stracił kontakt z rzeczywistością. Prosi jednak o spotkanie.

Umawiamy się na następny dzień w kawiarni przy placu Unii Lubelskiej.

Bortkiewicz włącza dyktafon i prosi mnie o obietnicę, że nie opublikuję ani słowa z naszej rozmowy bez autoryzacji, po czym zadaje kolejne pytania. Po kilku minutach pytam ja:

– A pan tak zamierza wszystko nagrywać? To ja również włączam dyktafon.

– Nie, nie, nie. To ja już wyłączam. A pan nie nagrywa – dopytuje?

Twierdzi, że właściwie to nie może wystąpić w moim tekście, bo ma niepozałatwiane sprawy z TVP i wypowiadanie się o sprawach firmy może doprowadzić do poważnych reperkusji. Ustalamy, że po naszej rozmowie zwróci się do nowych władz TVP o zgodę na udzielenie wypowiedzi "Newsweekowi" (Bortkiewicz zgodę z TVP otrzymał w czwartek 29 lutego i autoryzował swoje wypowiedzi).

Były dyrektor wyciąga na kawiarniany stół duży niebieski segregator, a w nim… korespondencja z prezesem Krajewskim sprzed ponad pięciu lat. Wśród e-maili są także te do podwładnych z TVP.

Podobnie jak Klimek, początkowo Bortkiewicz nie ma pojęcia o problemach technicznych podczas nagrania "Va banque". Zapewnia, że on nie mógł nic na antenę przywrócić, bo się produkcją w TVP nie zajmował. I nie ma pojęcia o pieniądzach, które miała wziąć Podleś od Krajewskiego i komu mogła je przekazać.

Spieszę się do prokuratury, a nie zdążyłem jeszcze zadać wszystkich pytań, ale Bortkiewicz oferuje, że może poczekać. Mówię, że to może potrwać dwie godziny.

– To nic, zaczekam na pana, to ważna sprawa, którą chcę wyjaśnić, odpowiem na pana pytania.

– Ale później jadę do Krakowa w sprawie innego tematu.

– Mogę pana nawet zawieźć do Krakowa, skoro to jedyne pana okno czasowe na te pytania.

– Dziękuję. Jeśli ma pan jeszcze coś ważnego do powiedzenia w tej sprawie, to wyruszę do Krakowa później.

Wracam do kawiarni po czterech godzinach. Szara eminencja TVP Kurskiego, który kilka miesięcy temu nie poświęcił żadnemu dziennikarzowi nawet minuty, czeka przy tym samym stoliku.

Zniesławieni

Okazuje się, że sprawa łapówki nie jest jednak obca Bortkiewiczowi. Ba, wie o niej Jacek Kurski. Z przepełnionego segregatora były dyrektor biura zarządu TVP wyciąga foliową koszulkę z dokumentami. Widać tylko pierwszą stronę, na której żółtymi karteczkami samoprzylepnymi zasłonięte są niektóre informacje, jak te z nazwą prokuratury oraz imieniem i nazwiskiem prokuratora prowadzącego. Pytam, czy mogę przeczytać. Zgodę dostaję, ale tylko na ocenzurowaną pierwszą stronę.

Z pomocą przychodzi mi zaglądające do kawiarni silne słońce — odczytuję ukryte pod żółtymi karteczkami napisy. "Prokuratura Regionalna w Warszawie", "prokurator Michał Gołda".

28 października 2021 r. Stanisław Bortkiewicz i Jacek Kurski piszą zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez Krajewskiego. Miał się dopuścić ich zniesławienia. Dowiadują się o tym od Bartłomieja Wnęka, kolegi Bortkiewicza ściągniętego przez niego do TVP. Ludzie telewizji nazywają Wnęka "Pajdownikiem". Bortkiewicz zapewnia o stuprocentowym zaufaniu do niego. Musiało być wielkie, bo Wnęk pełni w pewnym momencie w TVP funkcje… dwóch strategicznych dyrektorów: Centrum Usług Produkcyjnych (jednostka odpowiedzialna za wszystkie produkcje w TVP) i Biura Administracyjnego (odpowiadającego za wszystkie przetargi w TVP).

Według relacji Bortkiewicza Wnęk to trochę panikarz. Miał zadzwonić roztrzęsiony i opowiedzieć o rozmowie z Krajewskim, który twierdził, że przekazał łapówkę Edycie Podleś, a miała ona dotrzeć do Klimka i Bortkiewicza.

– A czemu panowie sami pisali to doniesienie do prokuratury, zamiast zlecić to prawnikowi, jednemu z wielu, których zatrudnialiście w biurze prawnym TVP?

– Zawiadomienie to obowiązek, więc chcieliśmy je jak najszybciej wysłać, to prosta i szybka czynność, a forma zawiadomienia nie stanowi o jego ważności.

– Nie rozumiem. W prywatnej sprawie swojej gwiazdy, Jarosława Jakimowicza, przydzieliliście mu prawnika opłacanego z podatków obywateli, a we własnej sprawie znajdujecie czas w waszych napiętych kalendarzach na wyprodukowanie kilkustronicowego zawiadomienia do prokuratury?

– Nie wiem, kto i kiedy podejmował decyzję w sprawie Jakimowicza, nie ja. Ale czym innym jest profesjonalna obrona lub pozew, a czym innym proste zawiadomienie: spisaliśmy dokładnie otrzymane informacje, wyjaśniliśmy tło współpracy z firmą X, założenia polityki produkcyjnej w TVP wraz z wnioskiem o kompleksowe wyjaśnienie, czy doszło do korupcji, i o ewentualne wszczęcie postępowania karnego. Razem niecałe dwie strony. Zresztą nie wykluczam, że któryś prawnik przeczytał to zawiadomienie przed wysłaniem – odpowiada mi Bortkiewicz.

– Przeprowadziliście jakieś wewnętrzne postępowanie w sprawie tej łapówki? Wezwaliście panią Podleś i poprosiliście o wyjaśnienia?

– Nie. Otrzymaliśmy tylko informację, że jest na urlopie macierzyńskim lub wychowawczym.

– Czemu?

– Nie chcieliśmy jej uprzedzać. Liczyliśmy na działania operacyjne i element zaskoczenia w prokuraturze. Obawialiśmy się, że podejmowanie przez TVP samodzielnych działań może prowadzić do utrudnienia ewentualnego postępowania karnego.

– Żartuje pan. Mam uwierzyć, że kierowniczka produkcji TVP przyjmuje pół miliona łapówki, pan się o tym dowiaduje i nie wzywa jej albo nie zleca komuś postępowania wyjaśniającego?

– Dotarła do mnie informacja od dyrektora. Potraktowałem ją bardzo poważnie. Pracodawca ani audyt nie mają uprawnień śledczych ani operacyjnych, to są uprawnienia powołanych do tego organów państwa. To standard.

– Przecież pański kolega Bartłomiej Wnęk mówił, że Krajewski twierdził, że to pan miał być beneficjentem tej łapówki. I tego też pan nie próbuje wyjaśnić?

– Właśnie dlatego wyjaśniam to oficjalnie w prokuraturze, a nie po cichu w firmie sam we własnej sprawie, bez paniki, transparentnie i bez żadnych obaw – mówi i z uśmiechem na twarzy wyciąga z tego samego segregatora kolejny dokument. Tym razem z decyzją o odmowie wszczęcia śledztwa datowany na 22 lutego 2022 r.

Po ośmiu godzinach rozstaję się z dyrektorem Bortkiewiczem. W związku z nowymi informacjami znów muszę porozmawiać z Krajewskim. Okazuje się, że po zawiadomieniu Kurskiego i Bortkiewicza zeznawał w prokuraturze. Co powiedział?

– Że żadnej łapówki nie wręczyłem. Panie redaktorze, ja się bałem jak diabli. Popełniłem przestępstwo razem z nimi, chcąc ratować swoją spółkę i pracujących w niej ludzi – tłumaczy.

Nagranie

Po przesłuchaniu powoli zaczął się godzić z tym, że stracił nie tylko mieszkanie warte dzisiaj około 1,2 mln zł, pieniądze z łapówki, ale i… "Va banque". Na dodatek nie miał żadnego dowodu, który potwierdzałby, że wyłudzono od niego 350 tys. zł. A nawet gdyby miał, to wiedział, że w tamtych czasach w prokuraturze niewiele wskóra. I straci jeszcze "Familiadę".

Postanawia zdobyć niezbite dowody. 24 stycznia 2022 r. umawia się z Podleś na kawę i nagrywa spotkanie. Wielokrotnie błaga Podleś, by porozmawiała z Klimkiem i załatwiła sprawę. Ta wykręca się, jak może, ale Krajewskiemu w końcu puszczają nerwy.

Fragment rozmowy: – Edytko, ty w końcu jemu [Klimkowi – red.] przekazywałaś kasę, więc, kurwa jego mać, on ci nie robi łaski.

– No tak. No. Tylko on z kolei mi mówi, że przez ten początek, który był [problemy technicznie przy nagraniach "Va banque" – red.], to on nie ma gdzie załatwiać i w dupie.

– To niech idzie do Asi [Joanny Klimek, żony Jacka Kurskiego – red.] i poprosi. Wiesz, nie da rady wrócić już do tego w tej chwili. Ja kiedyś wrócę może, jakby się zmieniły czasy, ale teraz nie wrócę do tego.

Jak powiedział, tak zrobił. Minęły dwa lata, PiS straciło władzę, a jeszcze wcześniej Jacek Kurski posadę prezesa TVP. We wtorek 20 lutego 2024 r. Krajewski złożył w prokuraturze w Warszawie doniesienie o popełnieniu przestępstwa przez Tomasza Klimka i Edytę Podleś, przyznając, że przekazał im 350 tys. zł w zamian za możliwość produkowania dla TVP teleturnieju "Va banque".

– Wiem, że ja też popełniłem przestępstwo. Żałuję tego, ale nie daruję im, że zarabiali w telewizji miliony i jeszcze mnie okradli. Z pieniędzy, mieszkań i programu – zapowiada Ryszard Krajewski.