Pies rasy bernardyn kojarzy się z wielkim spokojem. Jak pokazało doświadczenie mieszkańca Pilchowic, nawet tak łagodny pies może okazać agresję. Do ataku doszło w połowie listopada w lokalu weterynarza w Pilchowicach. Potężny bernardyn zaatakował najpierw psa w typie maltańczyka, a następnie broniącego go właściciela.

Megi, pies w typie maltańczyka przyszedł wraz z właścicielami na szczepienie przeciwko wściekliźnie. Tuż przed nim do gabinetu wszedł mężczyzna z potężnym bernardynem. Olbrzym był wprawdzie na smyczy, ale bez kagańca. Dla porządku dodajmy, że zgodnie z prawem kaganiec obowiązuje jedynie psy tzw. agresywnych ras, do których bernardyny się nie zaliczają.

Jak wyjaśniają właściciele poszkodowanego psa, Megi jest starszym, spokojnym zwierzęciem. Właścicielka, która czekała na swojego chłopaka na zewnątrz, usłyszała nagle przerażające krzyki i skowyt.

- Bernardyn szybko wybiegł z właścicielem – relacjonuje. - Otworzyłam drzwi z poczekalni i zobaczyłam pełno krwi, poprzewracane krzesła, a na ciele naszego psa potężne rany. Mój chłopak miał uszkodzoną rękę, ponieważ właściciel nie umiał odciągnąć bernardyna. Mój chłopak szarpał się, bił po głowie agresywnego psa, żeby tylko go puścił. Krzyczał przy tym „dzwoń na policję” – pisze do nas przejęta dziewczyna.

Wykręcenie numeru 997 niewiele dało. Dyspozytor stwierdził, że interwencja jest zbędna i poradził, by poszkodowani następnego dnia zgłosili się na komisariat i zgłosili pogryzienie.

- Mogą to sobie Państwo wyobrazić? Zbagatelizował całą sprawę i się rozłączył, ale ja zadzwoniłam do dyżurnego komisariatu policji w Knurowie i jeszcze wszystko opowiedziałam. Mój upór sprawił, że wysłali radiowóz. Właścicielowi bernardyna, który kompletnie nie panował nad psem, kazałam czekać na policję – opowiada pełna emocji dziewczyna.

Właściciel bernardyna zadeklarował, że nie ucieknie. W tym czasie weterynarze opatrzyli małego przerażonego psa, który miał otwarte rany o długości 10 cm.

- Wyszłam do właściciela bernardyna, żeby sprawdzić czy jest i nie uciekł z miejsca. Czekał i zaczął się głupio tłumaczyć, że ten pies przez 8 lat nigdy nikogo nie ugryzł i nie chodził w kagańcu, bo nie było takiej potrzeby. Dodał jednak, że jego pies ma uraz i nie lubi małych piesków. To jakim prawem, ja się pytam, był bez kagańca w przychodni weterynaryjnej, gdzie jest pełno takich piesków?

Po krótkiej wymianie zdań przyjechała policja, która stwierdziła, ze zwierzę w polskim prawie jest traktowane jako przedmiot. Policjanci nie wiedzieli co mają robić, zaczęli więc szukać przepisów… w Internecie.

- Nie ukarali tego człowieka nawet mandatem tylko go pouczyli a chłopak i mój pies, którzy byli poszkodowani, zostali z niczym. Policjanci powiedzieli tylko, żebyśmy się dogadali, a jak nie, to mogę przyjść złożyć zawiadomienie – kontynuuje Czytelniczka.

Właściciel bernardyna powiedział, że pokryje koszty leczenia psa i podał do siebie numer telefonu. Następnego dnia właściciele poszkodowanego psa mieli przyjechać do weterynarza, żeby zszyć rany. Okazało się jednak, że pogryziony palec właściciela wyglądał coraz gorzej i konieczna była wizyta w szpitalu.

- Napisałam właścicielowi bernardyna SMS, że jesteśmy w szpitalu i to już nie chodzi tylko o pogryzionego psa, ponieważ chłopak też ma problemy przez jego niepanowanie nad psem. Wyszło, że ma poharataną rękę i uszkodzony palec na tyle, że nie wiadomo czy wróci do sprawności. Będzie potrzebna dłuższa rehabilitacja i przerwa w pracy. Pół nocy spędziliśmy w szpitalu – opowiada właścicielka Megi.

Ku jej zdziwieniu, następnego dnia otrzymała telefon od właściciela agresywnego psa, który zaczął się ze wszystkiego wymigiwać i stwierdził, że nic nie będzie płacił.  Wyśmiał dziewczynę się rozłączył.

- Proszę was, pomóżcie. Właściciel twierdzi, że jego piesek jest łagodny. A ja po tej całej sytuacji biorę leki uspokajacie, bo nie mogę spać. Nasz pies walczy o życie. Jak mamy wierzyć w policję, skoro oni nawet nie znają przepisów? – kończy opowieść dziewczyna.

O komentarz poprosiliśmy rzecznika KMP w Gliwicach, podinspektor Marek Słomski:

- Właściciel psa, którego zwierzę pogryzło innego psa bądź człowieka, może odpowiadać za wykroczenie. Czyn ten zagrożony jest karą ograniczenia wolności, grzywny lub nagany. Jeśli obrażenia są poważniejsze, wchodzi w grę uznanie tego zdarzenia za przestępstwo nieumyślnego spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, które zagrożone jest karą do 3 lat pozbawienia wolności. Notatka, która została sporządzona przez policjantów na miejscu, może zostać wykorzystana w ewentualnym postępowaniu – wyjaśnia rzecznik. Jak dodaje, co do zasady zazwyczaj policjanci proponują, aby pokrzywdzony i właściciel agresywnego psa spróbowali się porozumieć we własnym zakresie, np. odnośnie pokrycia kosztów leczenia.

Właściciel Megi, który doznał uszczerbku na zdrowiu, może się ubiegać o odszkodowanie, obejmujące m.in. koszty leczenia, dojazdów do lekarzy, absencji w pracy, a nawet zadośćuczynienie za doznany ból i stres. O tym, czy je otrzyma, zadecyduje sąd.

aku

Galeria

wstecz

Komentarze (1) Skomentuj

  • Smutne 2023-12-08 18:58:22

    Takich zdarzeń nie jest mało. My na przykład trafiliśmy na amstafa, którego właścicielem był cy...., to znaczy obywatel narodowości romskiej. Sprawa od razu była beznadziejna. Leczenie kosztowało ponad 1000 zł,