"Pacyfik. Piekło było za oceanem". Fragment książki Hugh Ambrose'a

Książka Hugh Ambrose’a, który jako historyk współpracował przy realizacji serialu telewizji HBO "Pacyfik", rozwija jego fabułę, stając się cennym uzupełnieniem wersji filmowej. "Pacyfik" znalazł się na pierwszych miejscach list bestsellerów dziennika "New York Times" w Stanach Zjednoczonych i "Sunday Times" w Wielkiej Brytanii. Tematyką książki jest wojna na Pacyfiku przedstawiona przez pryzmat losów pięciu ludzi: czterech amerykańskich żołnierzy piechoty morskiej i pilota marynarki wojennej. Zapraszamy do lektury!

Amerykańska flota podczas II wojny światowej, 1939 r.Roger Viollet / Getty Images
Amerykańska flota podczas II wojny światowej, 1939 r.

Rozdział pierwszy

Porucznik Austin Shofner obudził się z myślą, że lada chwila na niebie pojawią się nieprzyjacielskie bombowce. Tuż po 3 rano jego przyjaciel Hugh wpadł do domku, w którym Shofner spał na podłodze, i zawołał:

– Shof, Shof, wstawaj. Dostałem właśnie depeszę z CinCPAC [Commander in Chief U.S. Pacific Command, naczelny dowódca amerykańskich wojsk na Pacyfiku], że w ciągu godziny wypowiemy wojnę Japonii. Przejrzałem wszystkie wytyczne dla oficera dyżurnego, ale nie ma tam słowa, co robić w razie wypowiedzenia wojny.

reklama

Porucznik Shofner uznał, że skoro atak nieprzyjaciela wisi w powietrzu, logika nakazuje jedno.

– Idź obudzić starego.

– Nie mogę – odparł Hugh.

Shofner był zaspany, ale świetnie rozumiał skrupuły przyjaciela. Zgodnie z drogą służbową porucznik Hugh Nutter miał meldować o wszystkim dowódcy batalionu, a nie pułku. Rozmowa z pułkownikiem Korpusu Piechoty Morskiej była jak rozmowa z samym Panem Bogiem. Sytuacja jednak wymagała tego.

– Kretynie, ruszaj się, zawiadom górę.

Po tych słowach Hugh wybiegł, znikając w ciemnościach spowijających bazę marynarki wojennej na półwyspie Bataan na Filipinach. Shofner podążył za nim. Biegł do portu, gdzie w starym magazynie kwaterowali żołnierze. Widział, jak Hugh wpada do jakiegoś dołu i przewraca się, ale nie przystanął, żeby mu pomóc. Zawyła syrena na budynku elektrowni. Wartownik przy głównej bramie zaczął bić w stary dzwon okrętowy. Kiedy Shofner wbiegł do koszar i zarządził zbiórkę, żołnierze już nie spali i krzyczeli jeden przez drugiego. Trębacz grał "Do broni". Ktoś zakazał zapalania świateł, aby nie zwabić nieprzyjacielskich samolotów.

Żołnierze potrzebowali kilku minut, żeby się ubrać i ustawić w szeregi. Shofner pobiegł do kucharzy i kazał im przygotować jedzenie. Potem ruszył na poszukiwanie dowódcy batalionu. Za odrapanym budynkiem magazynu, gdzie spali jego ludzie, z dala od namiotów rozstawionych na strzelnicy, w których kwaterowali inni żołnierze, stał ładny fort zbudowany przez Hiszpanów. Już dawno otoczono go parkiem, więc Shofner biegł drogą wysadzaną akacjami, a potem ścieżką wzdłuż pięknych krzewów dzikiej róży i gardenii. Na miejscu zastał kilku wyższych oficerów 4 Pułku Marines. Ze sztabu admirała Harta w oddalonej o 100 kilometrów Manili otrzymali już oni wiadomość, że Japończycy zbombardowali Pearl Harbor. Ich spokój zdumiał Shofnera.

A przecież nie było w nim nic dziwnego. Oficerowie od dawna spodziewali się wojny z Cesarstwem Japonii. Sądzili jednak, że wojna zacznie się gdzie indziej, najprawdopodobniej w Chinach. Jeszcze przed tygodniem ich pułk stacjonował w Szanghaju. Przez ostatnich kilka lat byli świadkami, jak wojska cesarza posuwają się w głąb Chin, a na wybrzeżu lądują kolejne dywizje japońskie. Rząd Japonii ustanowił marionetkowy rząd, aby sprawować władzę nad rozległym terytorium północnych Chin, które nazwano Mandżukuo.

reklama

4 Pułk Marines, mający duże braki kadrowe (według etatu jego stan powinien wynosić około ośmiuset żołnierzy), nie mógł obronić swojej dzielnicy Szanghaju, nie mówiąc już o ochronie amerykańskich interesów w Chinach. Sytuacja stała się tak napięta, że oficerowie piechoty morskiej opracowali plan na wypadek nagłego ataku. Zgodnie z nim mieli się przebijać na obszar Chin niezajęty przez Japończyków. Gdyby pułk utknął po drodze, jego żołnierze otrzymaliby rozkaz, by "ratowali się na własną rękę". Oficerowie siedzący tego ranka przy stole cieszyli się, że rząd Stanów Zjednoczonych ustąpił wobec przewagi Japończyków i pod koniec listopada 1941 roku wycofał ich z Chin – wszystko wskazywało na to, że w ostatniej chwili.

Po przybyciu 1 grudnia do bazy marynarki wojennej w Olongapo 4 Pułk Marines wszedł w skład Floty Azjatyckiej admirała Harta, której krążowniki i niszczyciele stały na kotwicy w Zatoce Manilskiej, po drugiej stronie półwyspu. Oprócz tej floty wojska amerykańskie pod ogólnym dowództwem generała Douglasa MacArthura obejmowały trzydzieści jeden tysięcy żołnierzy amerykańskich oraz sto dwadzieścia tysięcy oficerów i żołnierzy Filipińskiej Armii Narodowej. Hart i MacArthur od lat przygotowywali się do wojny z Cesarstwem Japonii. Cesarz musiał zwariować, że zaatakował amerykańską Flotę Pacyfiku w Pearl Harbor. Ale skoro to zrobił, jego okręty i samoloty na pewno zmierzały tutaj, ku wyspie Luzon, na której leżała stolica Filipin – siedziba rządu tego kraju i baza wojsk amerykańskich. Oficerowie zgadzali się, że pierwsze uderzenie nieprzyjaciel przeprowadzi przy użyciu bombowców startujących z Formozy (jak wówczas nazywał się Tajwan).

Oficerowie rozmawiali o kwestiach strategicznych i nie zanosiło się na to, aby Shofner otrzymał jakieś rozkazy, wrócił więc do swoich żołnierzy. Jego kompania sztabowa stanęła w szeregu na placu apelowym razem z żołnierzami z innych kompanii piechoty. Wiadomość, którą powtarzano z ust do ust, była krótka: "Japońcy rozwalili Pearl Harbor". Shofner potwierdził ją nie z przestrachem, ale z pewnym zadowoleniem. Porucznik Austin "Shifty" Shofner z Shelbyville w Tennessee zawsze lubił walkę. Średniego wzrostu, ale krzepkiej budowy uwielbiał futbol amerykański, zapasy i wszelkiego rodzaju hazard.

reklama

Japończyków nie cenił wysoko. Powiedział podwładnym, że w każdej chwili mogą się spodziewać ataku. Natychmiast otrzymają ostrą amunicję. Potem uśmiechnął się chytrze. "Zabawa się skończyła i zaczynamy pracować na żołd".

Marines czekali na placu apelowym na dowódcę batalionu, który miał wygłosić przemówienie. Wszystkie przepustki zostały odwołane. Rozwiązano orkiestrę pułkową, a także niewielki pododdział marines, który obsługiwał bazę morską, kiedy przybył do niej 4 Pułk Marines. Z ich żołnierzy miano sformować plutony strzelców i rozdzielić je między poszczególne kompanie strzelców. Potrzebny był każdy żołnierz, ponieważ należało bronić nie tylko bazy marynarki wojennej w Olongapo, ale jeszcze innej, mniejszej bazy w Mariveles, leżącej na końcu półwyspu Bataan. 1 Batalion otrzymał zadanie ochrony Mariveles i miał wyjechać bez zwłoki.

Odjazd 1 Batalionu zmniejszył siły pułku prawie o połowę; na miejscu pozostał 2 Batalion, kompania Shofnera i jednostka personelu medycznego marynarki. Strzelcy zabrali się do budowania stanowisk obronnych. Wydrążyli okopy strzeleckie, ustawili działa i przeciągnęli drut kolczasty dla ochrony przed desantem morskim. W dogodnych miejscach urządzili składy amunicji i obłożyli je workami z piaskiem. Obroną musiano też objąć należący do marynarki dywizjon samolotów rozpoznawczych dalekiego zasięgu, PBY. Kiedy te łodzie latające nie wykonywały zadań patrolowych, stały na kotwicy przy nabrzeżu. Marines ustawili karabiny maszynowe tak, aby ostrzeliwać z nich atakujące samoloty. Wokół bazy wznieśli zapory drogowe, choć nie mieli z tym wiele roboty, bo z cywilizacją łączyła ich tylko jedna droga, prowadząca do małego miasteczka Olongapo.

Żołnierze pracowali w pocie czoła. Wszyscy widzieli wcześniej w akcji japońskich żołnierzy w Szanghaju. Nie mogli nie zauważyć, jak brutalnie i okrutnie obchodzili się oni z bezbronnymi cywilami. Większość słyszała, co Japończycy wyprawiali w Nankinie po zajęciu tego miasta. Wiedzieli więc, czego można się spodziewać po japońskiej inwazji. Shofnerowi było wstyd, że z przygotowaniami czekano aż do tej chwili. Po przybyciu na półwysep Bataan ich najbardziej intensywne ćwiczenia sprowadzały się do marszu na plażę. Shofner przypomniał sobie, że poprzedniego dnia, 7 grudnia, przez cały dzień szukał miejsca nadającego się do wyświetlania filmów dla żołnierzy. Odpędził tę myśl. Jego zadanie polegało teraz na założeniu dla batalionu obozowiska z dala od bazy morskiej. Nieprzyjacielskie bombowce będą na pewno atakować magazyny i fort.

reklama
reklama

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Subskrybuj Onet Premium. Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.

Hugh Ambrose

Źródło: Bellona
Data utworzenia: 12 lutego 2024, 16:07
reklama
Masz ciekawy temat? Napisz do nas list!
Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie znajdziecie tutaj.