EN

21.03.2024, 08:35 Wersja do druku

Wróciło wesele

„Wesele” w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Pisze Aneta Kyzioł w „Polityce”.

fot. Bartek Barczyk

Od „Wesela" Wajdy, przez „Wesela" Smarzowskiego, po wesele w zespole Teatru Słowackiego. Nowa inscenizacja Mai Kleczewskiej czerpie z tradycji, mówi o współczesności i składa hołd walczącym o kulturę wolną od pisowskich wpływów.

Zanim kurtyna pójdzie w górę, zapełniająca się widownia Teatru im. Słowackiego w Krakowie długo słucha, jak w kulisach zespół aktorski się rozgrzewa: zaśpiewy, taniec, tupanie. Dzięki temu, gdy spektakl się zaczyna, i oni, i my mamy wrażenie wejścia w środek hucznej imprezy. A jest co świętować.

Bo nowe „Wesele", zrealizowane na tej scenie (na początku funkcjonującej pod nazwą Teatr Miejski) dokładnie w 123. rocznicę prapremiery, której inscenizatorem był sam autor, to nie tylko celebracja zaślubin krakowskiego inteligenta z chłopską córką z Bronowic i pytania o podziały w polskim społeczeństwie wtedy i dziś. To także świętowanie przez Teatr Słowackiego zwycięstwa w trwającej od lutego 2022 r. batalii o niezależność. Rozpoczęła się, gdy pisowskim władzom nie spodobały się antyautorytarne „Dziady" w reż. Mai Kleczewskiej i wojewoda Witold Kozłowski wszczął procedurę odwoławczą dyrektora sceny Krzysztofa Głuchowskiego. Za szefem murem stanął cały zespół teatru - w kolejnych pokazach „Wesela" mają wziąć udział wszyscy pracownicy, stąd obsada jest podwójna, a czasem potrójna. Zaś po sobotniej premierze dyrektor Głuchowski, dziękując kolegom, mógł z dumą wskazać lożę, w której wystawienie w 1901 r. oglądał Stanisław Wyspiański, zaznaczyć, że uszyte przez teatralne pracownie kostiumy są replikami tych z prapremiery (a można by tu jeszcze dodać pochwałę widowiskowych choreografii krakowiaka czy poloneza) - wszystko po to, by dla każdego było jasne, kto tu jest u siebie, a kto był uzurpatorem i że ciągłość teatru została heroicznie obroniona.

„Wesele" Mai Kleczewskiej jest bardzo filmowe. Akcja dzieje się w kilku planach: przy ustawionym na proscenium stole z jedzeniem (widzowie siedzący w jego pobliżu długimi fragmentami widzą tylko biesiadników, wszystko, co się dzieje w głębi sceny, jest dla nich słuchowiskiem), na scenie zamienionej w weselną izbę, którą rozsuwane ściany z jednej strony i wysunięty w widownię podest z drugiej otwierają na otchłań polskiej historii i zagrożenia przyszłości. Przy tym aktorzy tworzą postacie z krwi i kości, ważne są kwestie społeczne, ale bez straty dla psychologii bohaterów i bohaterek. Roztańczony początek wiele zawdzięcza przesiąkniętej muzyką i ruchem ekranizacji Andrzeja Wajdy z 1973 r. Wejście Rachel (Dominika Bednarczyk) i zaproszenie Chochoła zmienia nastrój, odtąd klimatowi całości bliżej do obu „Wesel" Wojciecha Smarzowskiego. Obok dominującego wątku chłopskiego, rozgrywanego w kontekście obecnego „zwrotu ludowego" i z wizją zemsty za stulecia niewolnictwa i pogardy, bardzo silnie wybrzmiewa także motyw polskiego antysemityzmu, istniejącego, jak za Wyspiańskim pokazują twórcy, ponad podziałami klasowymi. W swojej ostatniej scenie Rachel, z obciętymi włosami i w zakrwawionej halce, staje się symbolem stosunków polsko-żydowskich i zapowiedzią Holokaustu. Wcześniej widmo Rycerza Czarnego (Tomasz Wysocki),w mundurze żołnierza wyklętego, z uśmiechem na ustach wykona egzekucje na żydowskich Polakach.

Objawiający się Dziennikarzowi Stańczyk (grany w pierwszej obsadzie przez dyrektora Głuchowskiego) z przykazaniem: „Mąć tę narodową kadź, serce truj, głowę trać!" jest facetem w garniturze, błazeńsko podrygującym i nienażartym. lako błazeński kaduceusz wręcza Dziennikarzowi czapkę z gazety z napisem „Gazeta Polska". Hetman (Andrzej Grabowski) to skorumpowany polityk-biznesmen ze złotym łańcuchem, na przemian dzwoniący do Moskwy po rozkazy i kreślący znak krzyża.

Wernyhorę gra ukraińska aktorka Anna Syrbu, znana z wojennych „Dziadów", wystawionych w ubiegłym roku przez Kleczewską w Iwano-Frankiwsku, śpiewa ukraińską pieśń matki opłakującej syna. Kontekstem krakowskiego „Wesela" jest rosyjska inwazja na Ukrainę i wojna tuż za naszą granicą. Finałowym scenom towarzyszy projekcja wideo pocisków uderzających w emblematyczne krakowskie budowle.

„Wesele" wpisuje się więc w dzisiejsze nastroje i pytania. „Wyspiański utrwala moment, w którym inteligenci próbują zasypać podziały" - tłumaczyła reżyserka w „Strefie kultury", dodatku do „Newsweeka". - „Wiara w to, że przyjdzie czas, w którym nie będzie podziału na »biednych i bogatych«, jest piękna i utopijna, podziały pogłębiają się z dekady na dekadę, nie ma prostych rozwiązań". Lecz jednocześnie, wraz z wyborami 15 października, opisywane podziały przestały być tak jasne i czytelne, jak to było za rządów PiS. Już nie tak łatwo opowiedzieć o współczesnej Polsce za pomocą klisz (post) romantycznych.

Kleczewską widzi tę zmianę, we wspomnianym wywiadzie próbuje uniwersalizować: „Dziś w Polsce jesteśmy w stanie obudzenia, ale kiedy patrzę na kondycję Europy, na to, co się dzieje w Stanach, gdzie za chwilę wybory może wygrać Trump, to mam wrażenie, że chocholi taniec trwa. Wierzymy w gwarancje bezpieczeństwa ze strony NATO, Zachodu, tymczasem doświadczenie uczy, że gwarancje działają do dnia wybuchu realnego zagrożenia".

Dzisiejsze „Wesele" nie ma jednak takiej siły, jaką miała poprzednia premiera Kleczewskiej na krakowskiej scenie - wystawione 19 listopada 2021 r. „Dziady" Mickiewicza. Tamten spektakl bezbłędnie rezonował z ówczesną polityką i nastrojami społecznymi: rozpędzony PiS u władzy, zblatowany z PiS-em Kościół, razem wypychające Polskę z Europy i wpychające w łapy Putina, antykobiecy wyrok Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej, Strajki Kobiet i ogólny społeczny marazm. Gustawa-Konrada przejmująco grała Dominika Bednarczyk, z trudem poruszając się o kulach niczym Janina Ochojska, nie padała kwestia, którą rodacy się pocieszali w najczarniejszych momentach historii: „Nasz naród jak lawa/Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa,/ Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi".

Zaraz po premierze spektakl oprotestowała - zaocznie - ówczesna kuratorka małopolskiej oświaty Barbara Nowak, odradzając szkołom i rodzicom wycieczki na przedstawienie. Wsparł ją wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki, minister edukacji Przemysław Czarnek nazwał „Dziady" Kleczewskiej „dziadostwem", a minister kultury Piotr Gliński przestrzegał przed - czynionymi nagminnie i nie bez powodu - porównaniami z histeryczną reakcją władz PRL na „Dziady" w reż. Kazimierza Dejmka na przełomie 1967 i 1968 r. Tuż przed premierą Teatr Słowackiego był na najlepszej drodze do stania się instytucją współprowadzoną przez Ministerstwo Kultury, po premierze plany porzucono, a trzy miesiące później zaczęły się próby odwołania dyrektora.

Gdy kolejne nasyłane przez wojewodę kontrole nie przynosiły oczekiwanych rezultatów, a szykany powodowały tylko zwarcie szeregów wśród obrońców (jednym z przejawów było wykupowanie na wyścigi biletów na „Dziady" i kolejny hit teatru, rapowany musical „1989", o drodze do wolnej Polski), marszałek ogłosił konkurs na stanowisko szefa Słowaka - na rekordowy rok przed upływem kadencji obecnego. Procedura konkursowa została przerwana nazajutrz po wygranych przez opozycję wyborach parlamentarnych - oficjalnie z przyczyn formalnych.

Podczas gdy „Dziady" niosło poczucie desperacji, „Wesele" jest spektaklem, który próbuje połączyć dwie motywacje. Jedną jest krytyka społeczna i przestroga przed (wiecznym) powrotem polskich wad narodowych, kręceniem się w chocholim tańcu podziałów, strachu i resentymentów, podczas gdy realne zagrożenie jest u bram. Druga to świętowanie zwycięstwa, celebra na sposób nieco benefisowy. Solidarność zespołu nie została złamana, dyrektor przetrwał, jasność zwyciężyła, siły ciemności przegrały - gratulujemy i zapraszamy wszystkich na scenę.

Wśród zaproszonych znalazł się także - i to również znamienny gest - Juliusz Chrząstowski, aktor Narodowego Starego Teatru w Krakowie, gra (zresztą wspaniale) rolę Gospodarza, tę samą, którą grał w „Weselu" kończącym (premiera 12 maja 2017 r.) dyrekcję Jana Klaty w przejmowanym wówczas przez PiS Starym Teatrze. W tamtym spektaklu kwestia „Co tam, panie, w polityce?" była kwitowana wybuchem histeryczno-rozpaczliwego śmiechu, chocholi taniec w wersji zombie trwał od pierwszych scen, a całość działa się w scenerii z czarną folią zakrywającą rozpadające się mury i kolorowymi paskami a la Łowicz, w centrum stał kikut ściętego drzewa, które nie mogło się nie kojarzyć z lex Szyszko, na nim kapliczka - pusta. Polska pisowska to był kraj bez drzew i bez Boga, za to z plemienną mentalnością i pomnikami. Na czterech postumentach stali mężczyźni o nagich torsach i pomalowanych na biało twarzach - członkowie blackmetalowej grupy Furia, w ich muzyce melancholia mieszała się z motywami słowiańskiej mitologii i wskrzeszania zmarłych.

Występ Chrząstowskiego w „Weselu" Kleczewskiej siedem lat później to kolejny gest triumfu artystów. Nowe Ministerstwo Kultury pod wodzą Bartłomieja Sienkiewicza niedawno ogłosiło konkurs na dyrektora Starego Teatru i wygląda na to, że ważny głos w jego czyjej wyborze będzie należał do zespołu teatru. A teraz dorzuciło także zapowiedź dołączenia Słowaka do grona teatrów współprowadzonych przez ministerstwo.

Po premierze „Wesela" na scenę zaproszony został minister Sienkiewicz, który zresztą niedawno oglądał w tym samym miejscu „Państwo" Platona w reż. Jana Klaty. Dyrektor Głuchowski, już bez kostiumu Stańczyka, przypomniał, że jego poprzednik nie pofatygował się tu przez całe osiem lat urzędowania, po czym panowie się serdecznie uściskali.

Najpierw odbyła się dekoracja Andrzeja Grabowskiego Złotym Medalem Zasłużony Kulturze „Gloria Artis" - niejako zaległa, bo aktor otrzymał ją cztery lata temu, ale odmówił przyjęcia. Jak teraz tłumaczył, chciał ją przyjąć od człowieka, za którym stoi tradycja i wielkie nazwisko. Następnie człowiek z wielkim nazwiskiem ogłosił: „Zdecydowaliśmy współprowadzić jako Ministerstwo Kultury Teatr Słowackiego. To znaczy, że Kraków będzie miał drugą narodową scenę". Dodając, że prosi o chwilę cierpliwości: „Wszystkie papiery są przygotowane, ale ja nie chcę zawierać tego porozumienia z sejmikiem wojewódzkim, który chciał zniszczyć ten teatr. Poczekam do wyborów". 11 kwietnia zatem historia Polski znów sprzęgnie się z losami Teatru im. Słowackiego.          ¦

Tytuł oryginalny

Wróciło wesele

Źródło:

„Polityka” nr 13

Autor:

Aneta Kyzioł

Data publikacji oryginału:

20.03.2024