Szare eminencje polskiej polityki

Wachowski, Ostachowicz, Kalita. – Nie liczy się ten, kto podpisuje, ale ten, kto dyktuje – przyznaje jeden z polityków

Aktualizacja: 14.09.2010 09:40 Publikacja: 13.09.2010 20:17

Szare eminencje polskiej polityki

Foto: ROL

"Kto nie z Mieciem, tego zmieciem" – brzmiała najsłynniejsza rymowanka epoki Mieczysława Wachowskiego, szefa gabinetu prezydenta Lecha Wałęsy.

Choć złośliwi przezywali go "kapciowym", jego rola znacznie wychodziła poza wkładanie prezydentowi pantofli. Decydował, z kim spotyka się Wałęsa, a często sam przyjmował gości prezydenta. Prasa nazywała go człowiekiem mroku, sugerując, że pociąga za sznurki w służbach specjalnych.

Wachowski z końcem kadencji Lecha Wałęsy poszedł jednak w zapomnienie.

[srodtytul]Pociągają za sznurki [/srodtytul]

Za fasadą demokratycznych urzędów kart nie rozdają już też inne najbardziej znane szare eminencje III Rzeczypospolitej – spowiednik i kapelan prezydenta Wałęsy ksiądz Franciszek Cybula, były biskup polowy Sławoj Leszek Głódź i Artur Balazs, minister rolnictwa w kilku rządach.

Ich miejsce zajęły kolejne osoby, które, pozostając w cieniu, pociągają za sznurki. Za plecami premiera Donalda Tuska stoi tajemniczy minister Igor Ostachowicz, a szefa SLD Grzegorza Napieralskiego – rzecznik prasowy Tomasz Kalita. W PiS najważniejszym po prezesie politykiem jest rzadko pojawiający się w mediach Adam Lipiński.

Dla wpływów szarych eminencji przełomowe były ostatnie wybory prezydenckie. Rola niektórych wzmocniła się, innych osłabła.

[srodtytul]Pierwszy dworzanin premiera[/srodtytul]

– Straciłem moją podporę – powiedział w 1638 roku kardynał Armand-Jean du Plessis de Richelieu po śmierci kapucyna ojca Józefa. Zakonnik, nazywający się Franćois Joseph Le Clerc du Tremblay, był powiernikiem i najważniejszym zausznikiem kardynała. To dzięki jego radom Richelieu zdecydował się na sojusz francusko-szwedzki w wojnie trzydziestoletniej. Doskonale znał też posunięcia przeciwników, bo ojciec Józef kierował kapucyńską siatką szpiegowską. To od szarego płaszcza narzuconego na habit kapucyna wzięło się określenie szara eminencja. Spopularyzował je Aleksander Dumas.

Zdaniem polityków z otoczenia Donalda Tuska niemal identyczne stosunki, jak Richelieu z ojcem Józefem, łączą premiera z sekretarzem stanu Igorem Ostachowiczem.

– Tusk liczy się oczywiście z głosem takich osób jak Michał Boni albo Jan Krzysztof Bielecki. Spośród wszystkich doradców opinie Ostachowicza są jednak najważniejsze. Zabiera zazwyczaj głos na samym końcu. Ma też prawo wyprosić wszystkich urzędników z sali. Przygotowuje niemal wszystkie przemówienia publiczne Tuska – relacjonuje jeden z polityków.

Igor Ostachowicz ma 41 lat, bujne czarne włosy i niemal zawsze poważny wyraz twarzy. To w zasadzie wszystko, co wie o nim przeciętny poseł PO.

Dla większości parlamentarzystów jest zupełnie niedostępny. O jego istnieniu przypominają sobie, gdy podejmuje decyzje bezpośrednio ich dotyczące. Kiedy przed rokiem wybuchła afera związana z konfliktem interesów senatora PO Tomasz Misiaka (związana z nim firma zyskała na ustawie, nad którą pracował), polityk dowiedział się, że musi znaleźć się poza partią, bo chce tego Ostachowicz.

Tamten ruch był genialny z punktu widzenia marketingu politycznego. Dzięki odejściu Misiaka z partii dziennikarze przestali żądać głowy wicepremiera Waldemara Pawlaka, który również był oskarżany o mieszanie biznesu z polityką.

I właśnie za takie rady, pozwalające przejść suchą nogą przez kolejne przesilenia, Tusk ceni Ostachowicza. To sekretarz stanu doradzał premierowi czystki w rządzie po wybuchu afery hazardowej. Gdy rozpoczął się światowy kryzys, radził z kolei Tuskowi, by ten utrzymywał, iż Polska pozostanie spokojną wyspą na wzburzonym morzu.

[srodtytul]Cień Napieralskiego [/srodtytul]

– Donald Tusk jest kimś w rodzaju aktora, a Igor Ostachowicz reżysera – mówi Patrycja Kotecka, była zastępczyni dyrektora Agencji Informacji TVP. – Na 100 dni rządu przygotowywałam wywiad z premierem, który ukazał się po "Wiadomościach". Było tam kilka osób z otoczenia Donalda Tuska. Było jednak widać, że liczy się tylko Ostachowicz, a reszta to statyści.

Podobną rolę odgrywa w SLD rzecznik partii 31-latek Tomasz Kalita. Przesiaduje na co dzień w przedsionku sejmowego gabinetu przewodniczącego partii Grzegorza Napieralskiego, co pozwala mu w pełni kontrolować, z kim spotyka się szef. Przygotowuje też przewodniczącego do wszystkich wystąpień publicznych.

W odróżnieniu od Ostachowicza nie cierpi na syndrom oblężonej twierdzy. Osobiście zna wszystkich posłów SLD, lubi dziennikarzy i niemal nie odkłada swoich dwóch telefonów komórkowych.

Postępuje zgodnie z zasadą, że każdego dnia partia musi mieć coś do powiedzenia. Codziennie więc decyduje, który poseł, z jakim tematem ma pojawić się na konferencji prasowej. Z jego decyzjami praktycznie nie ma dyskusji.

– Jestem tylko skromnym pracownikiem winnicy Pana – Tomasz Kalita, pytany przez "Rz" o swoją pozycję w SLD, odpowiada słowami Benedykta XVI. Choć lubi cytować hierarchów Kościoła, jest autorem wielu antyklerykalnych propozycji swojej partii. Na przykład w dniu rozpoczęcia roku szkolnego zdecydował, że SLD poruszy temat nauczania etyki w szkołach.

– W dzisiejszej polityce coraz większą rolę odgrywają rzecznicy prasowi. Najważniejsze decyzje konsultuje się z nimi pod kątem marketingu politycznego. Pozwala im to wywierać duży nacisk na liderów – ocenia europoseł PiS Ryszard Czarnecki.

[srodtytul]Zła passa Lipińskiego [/srodtytul]

Ostatnie wybory prezydenckie pozwoliły wzmocnić się zarówno Ostachowiczowi, jak i Kalicie. Ostachowicz błysnął pomysłem, by pełniący obowiązki prezydenta Bronisław Komorowski powołał Radę Bezpieczeństwa Narodowego z udziałem polityków opozycji. Komorowski zyskał na tym wizerunkowo, a Ostachowicz okrył się nimbem genialnego PR -owca. Z kolei w SLD, gdzie szefem sztabu był formalnie poseł Marek Wikiński, dużą rolę odgrywali Tomasz Kalita oraz Radosław Nielek, wpływowy działacz ze Szczecina.

W wyborach nie wzmocnił się za to polityk, który od lat uchodzi za szarą eminencję PiS – wiceprezes partii Adam Lipiński. W odróżnieniu od Ostachowicza i Kality jest politykiem doświadczonym. Ma 54 lata i słynie z szarmanckiego traktowania kobiet. U boku Jarosława Kaczyńskiego stoi niemal od zawsze.

– W polityce nie liczy się ten, kto podpisuje, ale ten, kto dyktuje. Takim kimś jest u nas często Adam Lipiński – uważa europoseł PiS Tadeusz Cymański.

Niektórzy politycy tej partii porównują relacje między Kaczyńskim a Lipińskim do tych, które w II Rzeczypospolitej łączyły Józefa Piłsudskiego z Walerym Sławkiem. To Lipiński w 2005 roku przekonał prezesa, że premierem powinien zostać Kazimierz Marcinkiewicz. Po katastrofie smoleńskiej dostał nawet na kilka miesięcy od prezesa pełnomocnictwo do kierowania PiS.

Od kilku lat nie odgrywa jednak żadnej roli w kampaniach wyborczych. Coraz częściej jest też krytykowany za potknięcia w międzypartyjnych negocjacjach, na które jest wysyłany przez prezesa. Część polityków partii zarzuca mu, że był zbyt miękki w rozmowach medialnych z SLD.

W efekcie PiS traciło od kilku miesięcy kolejne przyczółki w publicznych mediach, a ostatecznie oddało Sojuszowi fotel prezesa telewizji publicznej.

Niektórzy wytykają mu, że telewizja po dziś dzień byłaby kontrolowana przez PiS, gdyby w 2006 roku nie zgodził się na oddanie LPR jednego miejsca w radzie nadzorczej publicznego nadawcy w zamian za poparcie kandydatury Sławomira Skrzypka na fotel prezesa NBP. Czy Lipiński utrzyma pozycję szarej eminencji w PiS? – Od lat zachowuje niezwykłą pozycję i silne wpływy. Jest zaufanym człowiekiem naszego lidera – uważa Cymański.

[srodtytul]Zmiana warty[/srodtytul]

W ostatnich latach nie brakowało jednak przykładów szarych eminencji, które stopniowo traciły na znaczeniu.

Były biskup polowy Sławoj Leszek Głódź miał świetne kontakty z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim. Przyjacielskie stosunki łączyły go z wpływowym politykiem SLD Krzysztofem Janikiem. – Myślę, że to jego zasługą było stępienie antyklerykalnego ostrza polskiej postkomuny – uważa Ryszard Czarnecki.

Biskup był jednym z patronów koalicji PiS z Samoobroną i LPR. To w jego siedzibie arcybiskupiej na warszawskiej Pradze w towarzystwie ojca Tadeusza Rydzyka porozumieli się szefowie tych partii. Odkąd został metropolitą gdańskim, praktycznie wycofał się jednak z polityki.

Od lat słabnie też rola Artura Balazsa. Gdy był ministrem rolnictwa w rządzie Jerzego Buzka, jednym telefonem potrafił przekonać Andrzeja Leppera do zaprzestania blokad dróg. Znajomość z szefem Samoobrony wykorzystywał wielokrotnie. Pomógł Lepperowi zostać wicepremierem. Za czasów koalicji PiS z Samoobroną i LPR obsadził swoimi ludźmi wiele stanowisk w instytucjach rolnych. Jego człowiekiem był nawet szef KRUS Dariusz Rhode.

Wpływom Balazsa zaszkodziło objęcie władzy przez Platformę. Wraz ze zmianą warty w SLD, które z rąk Wojciecha Olejniczaka odbił Grzegorz Napieralski, skończyła się z kolei era Lecha Nikolskiego. Miał ogromny wpływ najpierw na Leszka Millera, a potem na Olejniczaka. Temu drugiemu pisał nawet przemówienia. Jego rolę, obok Tomasza Kality, przejmuje obecnie bohater afery Rywina Włodzimierz Czarzasty. To on poradził Napieralskiemu koalicję z PiS w mediach publicznych.

– Szare eminencje są politykom coraz bardziej potrzebne – ocenia politolog prof. Kazimierz Kik. – Partyjnym liderom często brak jest wiedzy specjalistycznej, a wymaga się od nich coraz więcej. Muszą więc posługiwać się ludźmi, którzy w danej dziedzinie mają coś do powiedzenia.

Politolog dr Wojciech Jabłoński zauważa z kolei, że osoby wywierające zakulisowe wpływy w polskiej polityce to coraz częściej ludzie młodzi: Ostachowicz, Kalita, ale również były asystent byłego ministra sportu Marcin Rosół (jego nazwisko wypłynęło przy okazji afery hazardowej) oraz wpływowy były rzecznik Ministerstwa Zdrowia Jakub Gołąb. – Te osoby są często całkowicie uzależnione od liderów. Gdy lider pójdzie na dno, podążą tam za nim. Pojawia się pytanie, czy nieopierzoną osobę w tak młodym wieku można w ogóle nazwać szarą eminencją – zastanawia się Jabłoński.

W końcu ojciec Józef był starszy od kardynała Richelieu o osiem lat.

"Kto nie z Mieciem, tego zmieciem" – brzmiała najsłynniejsza rymowanka epoki Mieczysława Wachowskiego, szefa gabinetu prezydenta Lecha Wałęsy.

Choć złośliwi przezywali go "kapciowym", jego rola znacznie wychodziła poza wkładanie prezydentowi pantofli. Decydował, z kim spotyka się Wałęsa, a często sam przyjmował gości prezydenta. Prasa nazywała go człowiekiem mroku, sugerując, że pociąga za sznurki w służbach specjalnych.

Pozostało 96% artykułu
Polityka
Sondaż CBOS: Gwałtowny spadek poparcia dla KO
Polityka
Tusk o nieprawidłowościach w Orlenie i Samerze A. "Polacy muszą poznać prawdę"
Polityka
"Polska zawsze była słaba". Wiceminister w rządzie Tuska o integracji w UE
Polityka
Bielan: Wybory do PE przesądzą, czy decyzje będzie nam narzucać większość w Berlinie
Polityka
Wybory do PE. Minister z KPRP "jedynką" PiS? "Pomysł prezydenta Dudy"
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?