Mejza tłumaczy się z "pijackiej imprezy". "Jaka libacja, jaki alkohol? Proszę na mnie spojrzeć"

Hałaśliwa impreza w hotelu poselskim, która skończyła się interwencją Straży Marszałkowskiej, była w rzeczywistości "kulturalnym, kameralnym spotkaniem" - utrzymuje jej organizator Łukasz Mejza. Polityk twierdzi, że w zdarzeniu uczestniczyli politycy różnych klubów. Jego zdaniem skargi sąsiadów są przejawem zazdrości. Kuriozalne tłumaczenia posła spotkały się z licznymi głosami krytyki.

W nocy ze środy na czwartek (10-11 kwietnia) w hotelu poselskim odbyła się impreza z udziałem polityków Prawa i Sprawiedliwości. Hałaśliwe zachowanie parlamentarzystów wzburzyło okolicznych mieszkańców, którzy zadzwonili do Sejmu ze skargą. Głównym powodem miało być zakłócanie ciszy nocnej przez głośne śpiewanie piosenki "O Grzegorz Braun" - parodystycznego utworu odnoszącego się do incydentu, w którym poseł Konfederacji ugasił gaśnicą świece chanukowe.

Zobacz wideo Hołownia o nocnej imprezie w hotelu sejmowym. "Mieszkańcy dzwonią na policję"

Impreza w hotelu poselskim. Łukasz Mejza: To było kulturalne, kameralne spotkanie

Podczas piątkowych obrad Sejmu jako "główny sprawca zamieszania" ujawnił się poseł PiS Łukasz Mejza. Z mównicy parlamentarzysta odpierał krytykę tłumaczeniem, że uczestnicy imprezy przywracali "wieloletnie, najlepsze tradycje tego miejsca (Sejmu - red.) polegające na wspólnym, chóralnym śpiewaniu polskich, patriotycznych piosenek przeplatanych nieco bardziej humorystyczno-biesiadnym repertuarem". Więcej na ten temat w poniższym artykule:

Polityk podobnie opisywał zdarzenie w rozmowie z TVN24. - Jaka dzika impreza, jaka libacja, jaki alkohol? Proszę na mnie spojrzeć, jestem najbardziej wysportowanym polskim parlamentarzystą - powiedział dziennikarzom. Następnie starał się tłumaczyć, że było to "kulturalne, kameralne spotkanie". - Na początku programowe, a potem, zgodnie z dobrym sejmowym zwyczajem, śpiewaliśmy patriotyczne piosenki, które były przeplatane nieco bardziej humorystyczno-sarkastyczno-biesiadnym repertuarem - zrelacjonował.

Mejza odpiera zarzuty i uderza w Tuska. "Oni śpiewać nie potrafią"

Poseł PiS usłyszał również pytanie o to, kto uczestniczył w imprezie. - Kilka mocnych męskich gardeł rzeczywiście było, ale podkreślam: gardeł do śpiewania. Oczywiście, jestem profesjonalistą, więc nigdy nie powiem, kto był na tym kameralnym spotkaniu - odpowiedział. Stwierdził jedynie, że piosenki śpiewane były w "ekumenicznej atmosferze". - Bo byli tam przedstawiciele różnych klubów - zaznaczył.

Polityk odniósł się ponadto do zarzutów dotyczących zakłócania ciszy nocnej. - Ja myślę, że sąsiedzi, zwłaszcza ci ze strony rządowej, są po prostu zazdrośni, bo my, polscy patrioci, potrafimy śpiewać, a oni, co chociażby było widać po występie Donalda Tuska w "Szansie na sukces", śpiewać po prostu nie potrafią - ocenił Mejza.

"Pierwsze sejmowe wystąpienie Mejzy to tłumaczenie się z pijackiej imprezy"

Tłumaczenia Łukasza Mejzy nie znalazły uznania pośród internautów i dziennikarzy. Blogerka oraz dziennikarka Kataryna zwróciła uwagę, że wyjaśnienie incydentu zmusiło posła do zabrania głosu w Sejmie po raz pierwszy w tej kadencji. "Czy dobrze widzę, że pierwsze sejmowe wystąpienie Mejzy w tej kadencji to tłumaczenie się z pijackiej imprezy?" - napisała na portalu X.

"Najbardziej ciekawi mnie, co przyświecało komuś, kto wymyślił, że ten gość może zostać wiceministrem. Co tam się wtedy zadziało?" - skomentował natomiast zachowanie posła Michał Janczura, reporter TOK FM. Przypomnijmy, że za czasów poprzedniego rządu Łukasz Mejza pełnił funkcję sekretarza stanu w resorcie odpowiadającym za sport i turystykę.

"Może i nic nie robi jako poseł, ale za to lubi dać łupnia. Patriota" - ironizował dziennikarz Radia ZET Maciej Bąk.

Co myślisz o imprezach w hotelu sejmowym?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.