Pamiętam jak lata temu moja nauczycielka zachwycała się wymyśloną (bo i naukowcy wciąż się na ten temat spierają, a i dowodów zbyt wielu nie ma) etymologią słowa wiedźma, czyli ta, która „wiedzę ma”, różna od niewiasty wiedzy nieposiadającej. Z jakąż ekscytacją opowiadała o tym, że kobiety to zawsze są bliżej natury, ile to prawdy i znajomości rzeczy kryje się w dawnych rytuałach naszych prababek. Mnie akurat babcia nie zdradziła ani tego, jak dotrzeć do kwiatu paproci, ani nie wyjawiła, jak sproszkować zioła na mikstury. Część koleżanek była jednak zachwycona. Od razu poczuły się lepsze od chłopaków, którzy nadają się tylko do rozwiązywania zadań z matematyki, a o prawdziwej wiedzy pojęcia nie mają. Reszta była raczej zniesmaczona tym, że nauczycielka chciała podbudować ich poczucie własnej wartości, wychwalając bieganie po lesie i nagie harce przy ognisku ku czci wielkiej Matki Natury.