Wolę tańczyć z wiatrem niż biernie chwytać go w żagle [ROZMOWA]

2024-04-08 20:00:00(ost. akt: 2024-04-10 13:58:50)
Ruch to nałóg? – Jeśli tak, to jest to jedno z najpiękniejszych „uzależnień”, które można mieć – mówi Ewelina Waszkiewicz

Ruch to nałóg? – Jeśli tak, to jest to jedno z najpiękniejszych „uzależnień”, które można mieć – mówi Ewelina Waszkiewicz

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

ROZMOWA/// – Staram się być tam, gdzie czuję, że jestem potrzebna i widzę, że moja obecność i działania mogą coś zmienić na lepsze – mówi Ewelina Waszkiewicz z Pisza. Wraz z mężem, jako Akademia Edukacji i Rekreacji "Dragonfly", należy do najbardziej aktywnych popularyzatorów aktywności fizycznej na Mazurach. Jej żywiołem jest woda, lecz ognia w niej tyle, że rozpala w innych także fascynację m.in. jogą, tańcem, zdrowym odżywianiem, a nawet... psychologią.
– Wydajesz się działać… wszędzie.
– Na "byciewszędzie" zabrakłoby mi czasu, ale staram się być tam, gdzie czuję, że jestem potrzebna i widzę, że moja obecność i działania mogą coś zmienić na lepsze. Po prostu robię swoje.

– Jakim byłaś dzieckiem i kim chciałaś zostać, gdy byłaś małą dziewczynką?
– Z dzieciństwa i opowieści moich bliskich wiem, że byłam bardzo aktywną i radosną dziewczynką. Wchodziłam na najwyższe drzewa na podwórku, a potem nie potrafiłam z nich zejść. Jedynym ratunkiem był wujek powracający z pracy do domu...

– Trudno było usiedzieć Ci w miejscu?
– Stanie w kolejkach nie było w moim stylu. Zawsze udawało mi się jakoś "wślizgnąć" na pierwszą pozycję. Mama mówiła, że gdy chciała mi w czymś pomóc (np. gdy trzeba była wziąć coś, co było za wysoko), odpowiadałam: „Zostaw, muszę sama!”. I szukałam sposobu, by to zrobić. Zwalniałam chyba tylko przy kotach, opiekowałam się całą gromadką. Wciąż jest we mnie dużo z tej dziewczynki i nadal chcę pomagać. Choć kota mam już tylko jednego. No, może dwa, jeśliby liczyć też męża.

– (śmiech) Jak się poznaliście?
– Nasze pierwsze spotkanie miało miejsce w okresie bardzo wczesnego dzieciństwa. Moja mama jest z zawodu krawcową, szyła innym ubrania na miarę. Wojtek, wówczas jako chłopiec, przychodził ze swoją mamą i towarzyszył jej w przymiarkach.

Obrazek w tresci

– Mało fascynująca sprawa dla chłopca.
– Zwłaszcza dla tak małego i z tak żywym temperamentem. Ten czas dłużył mu się w nieskończoność, więc nasze mamy zachęcały go do zabawy ze mną. Dzieckiem, które siedziało w łóżeczku nieopodal. Podobno nie chciał na mnie patrzeć. Ponoć powiedział nawet, że jestem brzydka (śmiech).

– Przeprosił zanim się pobraliście?
– Nie miał wyboru!

– Połączyła Was również miłość do wody. Kto kogo namówił, by zająć się tym żywiołem bardziej profesjonalnie?
– Myślę, że zmotywowaliśmy się do tego wzajemnie. Robimy to nadal i to coś, co bardzo cenię w naszym związku. Droga do Akademii Edukacji i Rekreacji Dragonfly była jednak długa i wyboista. Oboje dość szybko nabyliśmy uprawnienia ratowników WOPR. W międzyczasie pracowaliśmy m.in. na szlaku rzeki Krutyni oraz Jeziora Śniardwy, pełniąc funkcję kierownika obozów rowerowo-kajakowych...

– Pojawiły się dzieci.
– W tamtym czasie musiałam odsunąć moje wcześniejsze pasje i marzenia na dalszy tor. Bardzo się bałam tej chwili. Czas pokazał, że niesłusznie. Towarzyszyłam z dziećmi mojemu mężowi w pracy m.in. na kąpieliskach nad jeziorem Roś, Nidzkim czy Śniardwami, dzięki czemu wychowały się nad ich brzegami. Piękny czas, zbliżył nas jeszcze bardziej.

– Nad Śniardwami natknęliście się na windsurfing.

– Zachwycił nas od samego początku. Na bazie tej fascynacji, naszej wiedzy, umiejętności i zamiłowania do natury zapragnęliśmy zatrzymać się w jednym miejscu i stworzyć coś swojego, by dzielić się tam swoimi pasjami. I tak powstała Szkoła Windsurfingu "Surfing Nowe Guty" koło Orzysza. Miejsce dla ludzi takich jak my. Z podobnymi potrzebami i energią. W rodzinnym, kameralnym klimacie.

– Sezon jest jednak dość krótki.
– To prawda. Zaczynamy zwykle z pierwszym dniem wakacji, kończymy na tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego. Praca sezonowa nie wystarczy, by utrzymać rodzinę. Pracowaliśmy więc również jako nauczyciele.

– Brzmi stabilnie.

– W rzeczywistości nie zawsze. W pewnym momencie zawisło nad nami widmo utraty tej pracy przez Wojtka. Bez namysłu spakował walizki, bo miał ofertę pracy za granicą. Nie zgodziłam się. Poprosiłam, by dalej robił to, co potrafił najlepiej, czyli uczył dzieci pływania. Uwierzył mi, że to się uda. I się udało. Pisz przyjął nas, „Dragonfly”, z entuzjazmem.

– Wróćmy do windsurfingu. Czemu on, a nie „tradycyjne” żeglowanie?
– Odpowiedź jest prosta. Wolę "tańczyć z wiatrem" niż biernie chwytać go w żagle.

– Rozszerzacie swoją pasję o wing foil. Jak wytłumaczyć laikowi czym on jest?
– To połączenie windsurfingu, kitesurfingu i surfingu. Ciekawa alternatywa szczególnie dla osób, które już wcześniej uprawiały jedną z tych form. Sprzęt składa się z deski przypominającej tę do windsurfingu, jednak wyposażonej w specjalną płetwę (tzw. foila). Skrzydło podobne jest do tego z kitesurfingu, lecz trzyma się je w rękach…

– Brzmi skomplikowanie.
– Tylko pozornie. Taki zestaw pozwala przy dobrych umiejętnościach oraz warunkach akwenowych i pogodowych wejść w tzw. lewitację, czyli ślizg po wodzie. Osoba uprawiająca ten sport wygląda wówczas z daleka tak, jakby unosiła się na desce nad wodą.

– Są chętni?
– Z roku na rok dyscyplina ta zyskuje coraz więcej zwolenników. Jest mniej wymagająca, jeśli chodzi np. o wiatr, uczy się go szybko, a i o dobry sprzęt coraz łatwiej. Jest on też dość poręczny, więc śmiało można przetransportować się z nim np. samolotem.

Obrazek w tresci

– Zimą opanowujecie m.in. pływalnię. Łatwiej pracować z dziećmi czy starszymi?
– Nie sposób jednoznacznie odpowiedzieć. Każda z grup wymaga innego podejścia oraz metodyki pracy. Ta różnorodność wymusza poszukiwanie nowych rozwiązań i to jest w tej pracy bardzo ciekawe. Nie da się traktować wszystkich według szablonu, więc nie tylko nasi podopieczni, ale i my jako instruktorzy musimy się rozwijać. Tak pojawił się Aqua Fitness. Co prawda był początkowo odpowiedzią na moje potrzeby, ale jak się okazało później, świetnie spełnił oczekiwania również innych kobiet.

– Kolejna pasja na liście. Joga, której uczysz dzieci, nastolatków i dorosłych.

– Pojawiła się w moim życiu jako alternatywa do aktywności wodnych. Brakowało mi ich zwłaszcza w okresie pandemii, gdy można było niewiele więcej poza siedzeniem w domu. Okazała się świetną opcją na wypełnienie braku ruchu.

Obrazek w tresci

– Co dała Ci joga?
– W tamtym czasie pomogła mi poradzić sobie z otaczającą nas zewsząd niełatwą, ciągle zmieniającą się sytuacją. Myślę, że wtedy prawie każdy z nas czuł się zagrożony. Pokochałam ją za spokój, który mi w sobie pomaga odnaleźć. To głęboka, nie zawsze łatwa praca nie tylko nad swoim ciałem, ale też nad swoim wnętrzem. Pozwala mi je projektować tak, bym mogła znaleźć w sobie równowagę i siłę. To też dobry odpoczynek i odcięcie się od trudności dnia codziennego.

– Za co cenić mogą ją inni?

– Jako osoba dorosła, nauczyciel i rodzic na co dzień stykam się z negatywnym wpływem nadużywania przez dzieci, młodzież i dorosłych komputerów oraz telefonów komórkowych. A także wpływu stresu na ludzkie zdrowie. Skutki tych nadużyć coraz częściej dostrzegamy w postaci różnego rodzaju zaburzeń psychicznych, wad i schorzeń w ciele. Joga według mnie jest lekarstwem na większość z tych dolegliwości, ponieważ jest "drogą do siebie", czyli świadomego życia, w którym koncentrujemy uwagę na relacji ze sobą. Jest formą autoterapii, pozwala nam odnaleźć to, co jest dla nas dobre i odrzucić to, co nam nie służy, by żyć jak najdłużej w dobrej kondycji psychicznej i fizycznej.

– Kolejny punkt na liście. Taniec. Którego stylu najwięcej w Twoim życiu?
– Nie lubię zamykania tańca w określonych ramach. Chyba, że mówimy o tańcu przed lodówką lub kuchenką (śmiech). Najważniejsze w nim jest to, że daje możliwość wyrażenia kreatywności oraz emocji.

– Wolisz tańczyć sama czy w parze?
– Zdecydowanie sama, na parkiecie potrzebuję przestrzeni. Z moim mężem jest tak samo.

– Na weselach raczej trudno uciec przed wujkami i ciotkami.
– Jak trzeba dać się złapać, to trzeba (śmiech). W tańcu potrafimy i poprowadzić, i się dostosować. W końcu jeśli ma się choć trochę wyczucia rytmu, to nie jest to trudne.

– Ruch można nazwać nałogiem?
– Jeśli tak, to jest to jedno z najpiękniejszych „uzależnień”, które można mieć. Czuję się wręcz wewnętrznie zobowiązana, by innych tą „chorobą” zarażać. Naszym mottem w Akademii jest „Unieś się z nami na skrzydłach ruchu”. W ten sposób pomagamy ludziom. Pokazujemy, że aktywność fizyczna nie jest zarezerwowana dla sportowców. Może, a nawet powinien, „bawić się” nią każdy.

– W obecnych czasach bywa z tym różnie.

– Ludzie często traktują aktywność jako „zło konieczne” prowadzące do osiągnięcia jakiegoś celu, np. zrzucenia niechcianej wagi czy posiadania „kaloryfera” na brzuchu. Podejście, które popularyzuję, zakłada wykonywanie aktywności z pasją i radością, jako coś dającego poczucie wolności. Korzyści (np. te w wyglądzie) przyjdą i tak, jako „efekt uboczny”. Przebyta droga jest natomiast wtedy dużo bardziej przyjemna.

– Fascynujesz się również psychologią.
– Od razu zaznaczam, że nie jestem z wykształcenia psychologiem. Przeanalizowanie stosu podręczników, odbycie szeregu szkoleń i zdobycie kilku certyfikatów nie czyni mnie specjalistą w tym temacie. Nauczyło mnie to jednak dużo lepiej rozumieć ludzkie potrzeby i właściwie na nie reagować. Postrzegać człowieka w ujęciu holistycznym, w którym ciało, dusza i umysł tworzą jedność. Często brak ruchu u danej osoby wynika nie z ograniczeń ciała, a z blokad, przeszkód, które są głęboko zakorzenione w jej psychice. Psychologia, która faktycznie jest moją pasją, pozwala dostrzec w człowieku dużo więcej, a to znacznie ułatwia pracę.

Obrazek w tresci


– „Zarażasz” innych także zdrowym odżywianiem.

– Myślę, że każdy z nas powinien traktować siebie samego jak najlepszego przyjaciela. Kiepsko byłoby podać mu to, co zaszkodzi.

– Nawet jeśli jest to smaczne?
– Smaczne nie oznacza, że dobre. Widać to niestety już po dzieciach, młodzieży.

– Według badań polskie dzieci tyją najszybciej w Europie.
– To przykre. W symbolicznych ilościach te niezbyt zdrowe przekąski oczywiście nie tworzą problemu. Gorzej, gdy granica zostaje przekroczona. Organizm często daje nam sygnały, że robimy sobie krzywdę. Szukamy przyczyny na zewnątrz, rozwiązania w najróżniejszych lekarstwach. A często bywa tak, że są one na naszych talerzach.

– Jesteś wegetarianką?
– Jem mięso, lecz staram się ograniczać jego spożycie. Kupuję w miejscach, o których wiem, że oferują je w stosunkowo dobrej jakości. Powoli, rozsądnie, ale zmierzam do tego, by całkowicie wykluczyć je z diety, by… towarzyszyć mojemu mężowi, który jest wegetarianinem.

– Wolał odstawić chrupiącego schabowego, by nie słuchać w domu „wykładów”?
– (śmiech) Stał się nim właśnie ze względów zdrowotnych. Był czas, w którym musiał mocniej skupić się na swoim zdrowiu. Lekarze proponowali jedynie rozwiązania farmaceutyczne. Niebywałe efekty przyniosły jednak nie tabletki, a dieta roślinna. Nie ukrywam, że ta sytuacja była główną przyczyną mojego zainteresowania tematem zdrowego odżywiania, a także spowodowała wdrożenie nowych, dobrych nawyków w naszym życiu.

– Wielkanoc. Świąteczny stół bez mięsa?
– Jeszcze nie. Jeszcze. Wbrew pozorom jest mnóstwo rozwiązań, którymi można zastąpić tradycyjne, mięsne dania. Co więcej, mogą być naprawdę smaczne. Często to kwestia odpowiednich przypraw. Z roku na rok poznaję kolejne „zamienniki” tradycyjnych polskich potraw. Do tej pory nikt nie narzekał (śmiech).

Rozmawiał Kamil Kierzkowski

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5