Stany Zjednoczone, choć narażone na wyzwania, zdają się kluczowym graczem

Podróż przez kolejne dekady historii, zanurzając się w fascynujący fragment książki "Następne 100 lat" autorstwa Georga Friedmana. Autor przedstawia nam dynamiczną panoramę zmian geopolitycznych, począwszy od lat 1900, gdzie Europa dominuje, aż po prognozy na kolejny wiek. W tym wirze historycznych przemian wyróżnia się rola Stanów Zjednoczonych, które, choć narażone na wyzwania, zdają się być kluczowym graczem. Czytelnik jest skonfrontowany z tezą, że XXI w. zaczyna się od świtu ery amerykańskiej, a autor sugeruje, że Chiny, choć często postrzegane jako potencjalne zagrożenie, mogą być bardziej niestabilne, niż się wydaje. Oto fragment, który wprawia nas w refleksyjny taniec przez historię, kultury i politykę, otwierając drzwi do przyszłości, w której zaskoczenia są jedyną pewnością.

Ursula von der Leyen  i Joe Biden w 2022 r.LEON NEAL / Getty Images
Ursula von der Leyen i Joe Biden w 2022 r.
Okładka książki „Następne 100 lat” Georga FriedmanaGeorge Friedman / Wydawnictwo Zysk
Okładka książki „Następne 100 lat” Georga Friedmana

Wyobraźcie sobie, że latem 1900 roku mieszkaliście w Londynie, ówczesnej stolicy świata. Europa rządziła półkulą wschodnią. Prawie nie dałoby się znaleźć miejsca, które nie byłoby pośrednio kontrolowane, jeśli nie bezpośrednio zarządzane, z europejskiej metropolii. Europa cieszyła się pokojem i niesłychanym dobrobytem. Dzięki handlowi oraz inwestycjom wzajemna zależność poszczególnych krajów europejskich była tak wielka, iż poważni ludzie utrzymywali, że wojna jest niemożliwa — a gdyby nawet do niej doszło, to zakończyłaby się w ciągu kilku tygodni, ponieważ światowe rynki nie wytrzymałyby takiego napięcia. Przyszłość wydawała się ustalona: pokojowa, rozkwitająca Europa miała rządzić światem.

reklama

A teraz wyobraźcie sobie lato 1920 roku. Europa została rozdarta wyniszczającą, trwającą cztery lata wojną. Kontynent leżał w ruinie. Niektóre imperia — austro-węgierskie, rosyjskie, niemieckie i osmańskie — zniknęły z mapy. Zginęły miliony ludzi. Wojna zakończyła się po interwencji milionowej armii amerykańskiej — armii, która przyszła, a potem równie szybko odeszła. W Rosji zapanował komunizm, ale nie było jasne, czy przetrwa. Kraje leżące na peryferiach europejskiej potęgi, takie jak Stany Zjednoczone i Japonia, wyłoniły się nagle jako wielkie mocarstwa. Ale jedno było pewne — traktat pokojowy, który narzucono Niemcom, gwarantował, że szybko się one nie podźwigną.

Wyobraźcie sobie lato 1940 r. Niemcy nie tylko się podźwignęły, ale też podbiły Francję i uzyskały dominację w Europie. Komunizm przetrwał, a Związek Sowiecki sprzymierzył się z hitlerowskimi Niemcami. Wielka Brytania samotnie przeciwstawiała się Niemcom i z punktu widzenia większości rozsądnych ludzi wojna dobiegła końca. Nawet gdyby nie ziściły się niemieckie marzenia o tysiącletniej Rzeszy, to los kontynentu był przesądzony na całe stulecie. Niemcy miały zapanować nad Europą i odziedziczyć jej imperium.

A teraz wyobraźcie sobie lato 1960 roku. Niemcy zostały pokonane już w 1945 roku. Europa była okupowana, podzielona między Stany Zjednoczone i Związek Sowiecki. Europejskie imperia upadały, a dwa mocarstwa rywalizowały o to, kto będzie ich spadkobiercą. Stany Zjednoczone wyłoniły się jako światowe supermocarstwo. Trzymały Związek Sowiecki w okrążeniu i dysponując miażdżącą przewagą w dziedzinie broni nuklearnej, mogły go unicestwić w ciągu kilku godzin. Panowały nad wszystkimi oceanami i dzięki swojej potędze nuklearnej były w stanie dyktować warunki całemu światu. Związek Sowiecki mógł co najwyżej mieć nadzieję na przewlekły impas — chyba żeby wojska sowieckie wkroczyły do Niemiec i podbiły Europę. To była wojna, na którą wszyscy się przygotowywali. A drugim zagrożeniem, o jakim należało pamiętać, były maoistowskie Chiny.

Teraz wyobraźcie sobie lato 1980 roku. Stany Zjednoczone zostały pokonane w siedmioletniej wojnie — nie przez Związek Sowiecki, lecz przez komunistyczny Wietnam Północny. Uważano i same Stany też uważały, że znalazły się w odwrocie. Wypędzone z Wietnamu, zostały później wypędzone również z Iranu, gdzie pola naftowe, nad którymi nie sprawowały już kontroli, mogły w każdej chwili wpaść w ręce Związku Sowieckiego. Aby powstrzymać swego głównego rywala, Stany Zjednoczone zawarły sojusz z maoistowskimi Chinami — amerykański prezydent i chiński przewodniczący odbyli przyjazne spotkanie w Pekinie. Jedynie ten sojusz wydawał się zdolny do powstrzymania rosnącego w potęgę Związku Sowieckiego.

reklama

A teraz wyobraźcie sobie lato 2000 roku. Nastąpił całkowity rozpad Związku Sowieckiego. Chiny wciąż były komunistyczne z nazwy, ale stawały się kapitalistyczne w praktyce. NATO wkroczyło do Europy Wschodniej, a nawet do dawnego Związku Sowieckiego. Świat cieszył się pokojem i dobrobytem. Wszyscy wiedzieli, że względy geopolityczne ustąpiły przed względami ekonomicznymi, a jedynych problemów przysparzały lokalne ogniska zapalne, takie jak Haiti czy Kosowo.

A potem przyszedł jedenasty września 2001 roku i świat znowu stanął na głowie.

Kiedy mówimy o przyszłości, możemy być pewni tylko jednego: że zdrowy rozsądek zawodzi. Nie ma żadnego magicznego dwudziestoletniego cyklu; nie ma żadnej prostej siły rządzącej tym wzorem. Jest po prostu tak, iż rzeczy, które w danym momencie historii wydają się trwałe i pewne, mogą się zmienić z błyskawiczną szybkością. Epoki nastają i przemijają. W relacjach międzynarodowych świat, na który patrzymy dzisiaj, będzie wyglądał zupełnie inaczej za dwadzieścia lat... albo nawet mniej. Upadek Związku Sowieckiego trudno było sobie wyobrazić i o to właśnie chodzi. Konwencjonalna analiza polityczna odznacza się niezwykłym brakiem wyobraźni. Traktuje przemijające chmury jako trwałe i jest ślepa na doniosłe, długofalowe zmiany, które dokonują się na oczach świata.

Gdybyśmy żyli na początku XX stulecia, nie dałoby się przewidzieć tych wydarzeń, które właśnie wymieniłem. Ale coś jednak można było przewidzieć i w istocie przewidziano. Było na przykład oczywiste, że zjednoczone w 1871 roku Niemcy są wielką potęgą w niepewnym położeniu (osaczone przez Rosję i Francję) i pragną przebudować system europejski i światowy. Wszystkie wielkie konflikty pierwszej połowy XX wieku toczyły się o pozycję Niemiec w Europie. Choć trudno było przewidzieć czas i miejsce, wybuch wojny wydawał się prawdopodobny i wielu Europejczyków go przewidziało.

reklama

Najtrudniejszą część tego równania stanowiła prognoza, że będą to wojny aż tak wyniszczające i że po obu wojnach światowych Europa utraci swoje imperium. Znaleźli się jednak tacy, zwłaszcza po wynalezieniu dynamitu, którzy przewidywali, iż wojna spowoduje katastrofalne zniszczenia. Gdyby przepowiednie dotyczące technologii połączono z przepowiedniami w dziedzinie geopolityki, przewidziano by również spustoszenie Europy. W XIX wieku z pewnością prognozowano wzrost potęgi Stanów Zjednoczonych i Rosji. Alexis de Tocqueville i Friedrich Nietzsche przewidzieli przyszłe znaczenie tych krajów. A zatem na początku XX stulecia, przy zachowaniu dyscypliny i odrobinie szczęścia, dałoby się przewidzieć jego ogólne zarysy.

XXI stulecie

Wchodząc w XXI stulecie, musimy wskazać jedno zasadnicze dla niego wydarzenie, odpowiednik zjednoczenia Niemiec w XX wieku. Po uprzątnięciu szczątków imperium europejskiego, jak również tego, co pozostało po Związku Sowieckim, mamy jedno mocarstwo dysponujące przeważającą potęgą. Tym mocarstwem są Stany Zjednoczone. Z pewnością, jak to zwykle bywa, można odnieść obecnie wrażenie, że Stany swoimi nieudolnymi poczynaniami przysparzają sobie problemów na całym świecie. Ale przemijający chaos nie powinien wprowadzać nas w błąd. Gospodarczo, militarnie i politycznie Stany Zjednoczone są najpotężniejszym krajem świata i nie ma nikogo, kto mógłby rzucić wyzwanie tej potędze. Podobnie jak w przypadku wojny hiszpańsko-amerykańskiej sto lat temu mało kto będzie wkrótce pamiętał o wojnie pomiędzy Stanami a radykalnymi islamistami, niezależnie od przeważających dzisiaj nastrojów.

Od czasu wojny secesyjnej Stany Zjednoczone przeżywały niezwykły wzrost gospodarczy. Z marginalnego, rozwijającego się państwa przekształciły się w potęgę gospodarczą większą niż cztery następne najlepiej rozwinięte kraje razem wzięte. Stały się również dominującą na świecie siłą militarną. Pod względem politycznym Stany Zjednoczone wywierają praktycznie wpływ na wszystko, czasem celowo, a czasem po prostu przez samą swoją obecność. Czytelnikowi będzie się z pewnością wydawać, iż jest to książka amerykocentryczna, napisana z amerykańskiego punktu widzenia. Może to prawda, twierdzę jednak, że dzisiejszy świat obraca się wokół Stanów Zjednoczonych.

reklama

Nie dzieje się tak wyłącznie za sprawą amerykańskiej potęgi. Ma to również związek z fundamentalną zmianą w sposobie funkcjonowania świata. Przez minione pięćset lat Europa była ośrodkiem systemu międzynarodowego, a jej imperia po raz pierwszy w historii ludzkości stworzyły jednolity system globalny. Głównym szlakiem wiodącym do Europy był północny Atlantyk. Ten, kto panował nad północnym Atlantykiem, panował nad dostępem do Europy — i dostępem Europy do świata.

Potem, na początku lat osiemdziesiątych XX wieku, wydarzyło się coś niezwykle istotnego. Po raz pierwszy handel prowadzony szlakami morskimi przez Pacyfik zrównał się z handlem transatlantyckim. Ponieważ po drugiej wojnie światowej Europa stała się skupiskiem drugorzędnych mocarstw i zmieniła swoje nawyki handlowe, północny Atlantyk przestał być jedynym kluczem do wszystkiego. Obecnie państwo panujące nad północnym Atlantykiem i nad Pacyfikiem mogłoby, gdyby sobie tego życzyło, sprawować kontrolę nad całym światowym handlem, a co za tym idzie — światową gospodarką. W XXI stuleciu każdy kraj położony nad oboma oceanami ma ogromną przewagę.

Biorąc pod uwagę koszt budowy potęgi morskiej i olbrzymi koszt rozmieszczenia jej na świecie, mocarstwo posiadające dostęp do obu oceanów stało się najważniejszym aktorem na scenie światowej z tego samego powodu, z jakiego Wielka Brytania odgrywała tę rolę w XIX stuleciu: żyła z morza, nad którym musiała panować. W ten sposób Ameryka Północna zastąpiła Europę jako punkt ciężkości na świecie, a ten, kto panuje nad Ameryką Północną, może być pewny swojej pozycji dominującej potęgi światowej. W XXI wieku, przynajmniej, będą to Stany Zjednoczone.

Potęga Stanów Zjednoczonych w połączeniu z ich położeniem geograficznym czyni z nich głównego aktora XXI stulecia. Ale z pewnością nie przysparza im powszechnego uwielbienia. Wręcz przeciwnie, ich potęga budzi strach. Historia XXI wieku zatem, zwłaszcza jego pierwszej połowy, będzie się obracać wokół dwóch przeciwstawnych dążeń. Po pierwsze, drugorzędne mocarstwa utworzą koalicję, aby spróbować powstrzymać Stany Zjednoczone i pozbawić je dominującej roli. Po drugie, Stany Zjednoczone będą podejmowały działania prewencyjne, aby nie dopuścić do powstania takiej koalicji.

reklama

Jeśli postrzegamy początek XXI stulecia jako świt ery amerykańskiej (następującej po erze europejskiej), widzimy, że zaczyna się ona od grupy muzułmanów usiłujących odtworzyć Kalifat — wielkie imperium islamskie ciągnące się od Atlantyku do Pacyfiku. Nieuchronnie musieli oni uderzyć na Stany Zjednoczone, pragnąc wciągnąć największe światowe mocarstwo w wojnę, ukazać jego słabość i w ten sposób zapoczątkować islamskie odrodzenie. Stany Zjednoczone odpowiedziały atakiem na świat islamski. Ich celem nie było jednak zwycięstwo. Nie jest nawet jasne, co oznacza zwycięstwo. Chodziło po prostu o rozerwanie i skłócenie świata islamskiego, ażeby uniemożliwić powstanie jego imperium.

Stany Zjednoczone nie muszą wygrywać wojen. Wystarczy, jeśli nie dopuszczą do tego, aby druga strona zbudowała potęgę, która mogłaby rzucić im wyzwanie. Na jednej płaszczyźnie XXI stulecie będzie serią konfrontacji z udziałem pomniejszych mocarstw próbujących stworzyć koalicję i powstrzymać amerykańską hegemonię oraz Stanów Zjednoczonych organizujących operacje militarne w celu rozerwania koalicji. W XXI stuleciu wybuchnie więcej wojen niż w XX, ale będą to wojny mniej katastrofalne, zarówno z powodu zmian technologicznych, jak i charakteru geopolitycznego wyzwania.

Jak widzimy, przemiany prowadzące do nowej ery są zawsze szokująco nieoczekiwane, a pierwsze dwadzieścia lat nowego stulecia nie będzie tu wyjątkiem. Wojna Stanów Zjednoczonych z islamistami już się kończy i dojrzewa następny konflikt. Rosja odtwarza swoją strefę wpływów, a owa strefa będzie niewątpliwie wyzwaniem dla Stanów Zjednoczonych. Rosjanie ruszą na zachód, na wielką Nizinę Środkowoeuropejską. Rekonstruując swoją potęgę, Rosja zetknie się z podporządkowanym amerykańskim wpływom NATO w trzech państwach bałtyckich — Estonii, Łotwie i Litwie — a także w Polsce. Na początku XXI wieku będą inne płaszczyzny tarcia, ale ta nowa zimna wojna dostarczy punktów zapalnych po wygaśnięciu wojny z islamistami.

reklama

Rosjanie muszą podjąć próbę odbudowania swojej potęgi, a Stany Zjednoczone muszą im w tym przeszkodzić. Ale w ostatecznym rozrachunku Rosja nie może wygrać. Jej głębokie problemy wewnętrzne, gwałtowny spadek demograficzny i słaba infrastruktura sprawiają, że na dłuższą metę szanse Rosji na przetrwanie są nikłe. A druga zimna wojna, mniej przerażająca i znacznie mniej globalna niż pierwsza, zakończy się tak jak pierwsza — rozpadem Rosji.

Jest wielu takich, którzy przewidują, że następnym zagrożeniem dla Stanów Zjednoczonych staną się Chiny, nie Rosja. Nie zgadzam się z tym poglądem z trzech powodów.

Po pierwsze, kiedy spojrzy się uważnie na mapę Chin, widać, że jest to naprawdę kraj bardzo izolowany. Z Syberią na północy, Himalajami i dżunglami na południu i większą częścią ludności skupioną we wschodniej części kraju Chińczykom nie jest łatwo prowadzić ekspansję.

Po drugie, przez stulecia Chiny nie były potęgą morską, a stworzenie floty wymaga nie tylko budowy okrętów, lecz także obsadzenia ich dobrze wyszkolonymi i doświadczonymi marynarzami.

Po trzecie, jest głębszy powód, aby nie obawiać się Chin. Chiny są wewnętrznie niestabilne. Ilekroć otwierają swoje granice na świat zewnętrzny, wzrasta zamożność prowincji nadbrzeżnych, ale przeważająca większość Chińczyków w głębi kraju nadal cierpi nędzę. Prowadzi to do napięć, konfliktów i destabilizacji. Prowadzi również do decyzji gospodarczych podejmowanych z powodów politycznych, czego rezultatem jest nieudolność i korupcja. Nie po raz pierwszy Chiny otworzyły się na handel zagraniczny i nie po raz ostatni efektem będzie ich destabilizacja. I nie po raz ostatni pojawią się postacie takie jak Mao, aby odciąć kraj od wpływów zewnętrznych, wprowadzić równość — czyli powszechną nędzę — i zacząć cykl na nowo. Są tacy, którzy wierzą, że tendencje ostatnich trzydziestu lat będą trwać w nieskończoność. Ja uważam, że chiński cykl wejdzie w swoją następną nieuchronną fazę w nadchodzącym dziesięcioleciu. Chiny, dalekie od tego, aby stać się zagrożeniem, są krajem, który Stany Zjednoczone będą próbowały wzmocnić i spoić jako przeciwwagę dla Rosji. Obecny chiński dynamizm gospodarczy nie przekształci się w długotrwały rozwój.

reklama
reklama

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Subskrybuj Onet Premium. Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.

George Friedman

Źródło: Wydawnictwo Zysk
Data utworzenia: 17 stycznia 2024, 14:40
reklama
Masz ciekawy temat? Napisz do nas list!
Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie znajdziecie tutaj.