Historia jakich wiele. Firma przeprowadza redukcję etatów ze względów ekonomicznych. Jeden ze zwolnionych przysłał pismo, w którym domaga się zapłaty za nadgodziny. Dołączył wykaz godzin, które przepracował nadliczbowo. Zakład od ponad 2 lat nie prowadził ewidencji jego czasu pracy. Czy oznacza to, że w ewentualnym procesie będzie bez szans na wygraną?
Konieczny rejestr
Ewidencjonowanie czasu pracy to bezwzględny obowiązek każdego pracodawcy. Kodeks pracy przewiduje pewne odstępstwa jedynie w przypadku osób pracujących w systemie zadaniowym, zarządzających zakładem w imieniu pracodawcy oraz tych, które otrzymują ryczałt w zamian za pracę w nadgodzinach lub w porze nocnej. Nie rejestruje się godzin ich pracy, ale pozostałe elementy muszą zostać odnotowane – np. dni pracy, wykonywanie czynności służbowych w święto, urlopy itd.
Kara za braki
Sytuacje, w których ewidencji nie ma, jest niepełna lub w inny sposób nieprawidłowa, nie należą do rzadkości. Jeszcze do niedawna mogło to być fatalne w skutkach dla pracodawcy. Sądy, z Sądem Najwyższym na czele, stały na stanowisku, że jeżeli rejestrów brak, to przy rozpatrywaniu sprawy o nadgodziny punktem wyjścia są twierdzenia zatrudnionego (zob. wyrok SN z 4 października 2000 r., I PKN 71/00).
Jeżeli podwładny stał na stanowisku, że każdego dnia pracował np. 3 godziny ponad normę, to pracodawca, który zapomniał o ewidencji, musiał wykazać, że w rzeczywistości było inaczej. W praktyce zaniechanie należytego prowadzenia rejestrów oznaczało przegrany proces i zasądzenie na rzecz pracownika często niemałych kwot.