Związkowcy skarżą się w liście do premiera, że obsadzanie w Poczcie Polskiej ważnych stanowisk z tzw. klucza partyjnego oraz złe inwestycje poskutkowały ostatecznie fatalnym wynikiem i doprowadziły spółkę na skraj bankructwa. Przypomnijmy, że strata Poczty Polskiej za ubiegły rok może sięgać grubo ponad 700 mln zł, spółka ma dostać z budżetu państwa ratunkową "kroplówkę" na dalszą działalność w wysokości ponad 2 mld zł. "Wkrótce upublicznione zostaną wyniki finansowe Poczty za ubiegły rok. Dokładnych kwot nie mogę jeszcze podać, jednak jest to największa historyczna strata" - przekazał niedawno prezes Sebastian Mikosz w liście do pracowników.
Tymczasem w liście do premiera związkowcy krytykują prezesa Mikosza i jego plan zwolnień w spółce. Ich zdaniem ta "reforma" znacznie ograniczy dostęp do usług pocztowych i w praktyce może oznaczać koniec Poczty Polskiej. "Kroplówka w postaci przyjętej ostatnio przez Sejm ustawie, która gwarantuje Poczcie Polskiej rekompensatę za nierentowną część jej działalności, nie uratuje firmy oraz tysięcy miejsc pracy" - ocenili związkowcy cytowani przez money.pl. Żalą się oni także, że pomimo zapowiadanych zmian kadrowych, w Poczcie Polskiej wciąż pracują nominaci z czasów rządów Prawa i Sprawiedliwości, a spółka stała się przechowalnią partyjnych kadr.
Związkowcy podają przykłady. W Poczcie Polskiej "specjalnie utworzono kilka nowych równorzędnych stanowisk, które mają podobny zakres kompetencji". Chodzi o tzw. koordynatorów mapowania i optymalizacji głównych procesów. "Obsadzono na tych stanowiskach m.in. byłych dyrektorów i wicedyrektorów w Poczcie Polskiej, np. Joannę Łuszcz-Włodek, która prywatnie jest żoną byłego wiceprezesa poczty i członka PiS Wiesława Włodka. Koordynatorami są też członek Prawa i Sprawiedliwości Henryk Ścibor i Jan Chrząszcz - były wicewojewoda śląski z ramienia PiS" - podaje money.pl. Według portalu te osoby należą do "Solidarności" i związek nie zgodziłby się na ich zwolnienie. - Zostały więc oddelegowane na stanowisko koordynatora. Na razie na trzy miesiące - mówi jeden z rozmówców. "Mamy świadomość, że nasze wystąpienie może być zlekceważone i nie zauważone, mimo że wiele pism było już wysłanych i nie przyniosło to żadnego efektu. Możliwe, że tym razem będzie tak samo" - podsumowują związkowcy swój list do szefa rządu.